próba wejścia na Wildspitze

Start w nocy 10 maja. Parkujemy w Vent i idziemy do Breslauer, gdzie spędzamy 2 noce. W poniedziałek wcześnie rano schodzimy. I jedziemy na dwie ferraty. Trudno przewidzieć, jak z moimi możliwościami, ale chce spróbować.
Chetni:
1. Ja
2. Mariusz
3. Lukasz
4. Marcin
5. Natalia
To był bardzo coezki tydzień. W sumie do piątku nie wiedziałem czym pojadę i z kim pojadę. Wszystko się źle układało. Rano, po rehabilitacji pojechałem do autolecha odebrać Passata. Berlingo w naprawie, sum jeździ moim sharanem, w którym coś stuka, i nie pali lampa. Więc nie chce jechać sharanem, nie chce też zabierać go linowi, do czasu, aż nie dostanie swojego Berlingo. Wsiadam w różową strzale, i łzą w oku zie kręci. Rozsypało się sprzęgło. Szarpie, trzeszczy, nie da się jechać. Wieczorem pada idea, żeby jechać sharanem. Gosia bardzo chciała jechać, ale była 6ta osoba. Stwierdziłem, że zaryzykuje. I okazało się, że dwa fotele są zamknięte w firmie, skąd można je dopiero w poniedziałek odebrać. Nic mi się nie układa. Załamana Gosia pisze, że trudno, szkoda, jedzie wypocząć na wieś..  dwie godziny później sygnał od Natki, że zabrali jej wolne i nie może jechać. A jak ona nie jedzie, to konia też nie puści. Tego było dla mnie zbyt dużo. Wiedziałem, że coś się szykuje, że z jakiegoś powodu wszystko się sypie. Jadę po suma, jedziemy glogowska, zatrzymują mnie szkieł. Dmuchanko, i informacja, że żarówka nie świeci. Udałem zdziwienie. Jak to? Zgasiłem, zapaliła sie: eee, chyba coś nie styka... prędkość miałem podejrzana, bo jechałem przepisowo: zaproponowałem pincet mandatu, za bycie trzeźwym w piątek. Nie dali, kazali jechać. Sum stwierdził, że tak miłych policjantów jeszcze nie spotkał w swoim życiu... dotarliśmy po lukasza i lecimy do Austrii. 

Zanim wyjdziemy trzba zrobic tak zwany przepak, wypić kawę, nastawić się pozytywnie.

Wychodzimy na szlak. Po kilkuset metrach byłem świadkiem dialogu:
- ku+×÷=, na ch+× się zdały te spacery, nie mam siły
- no i ku+×÷= widzisz, ja chodzę na spacer tylko do samochodu i też zdycham... więc po co trenować...
Idziemy dalej. 
Nie spieszymy się. Mamy mocne słońce, podziwiamy widoki, cieszymy się wolnością. Tylko my, 3ch facetów i... kozy.... robimy zdjecia, podziwiamy
Po milionie zdjęć widoczków, trzeba też focie na insta zrobic
Że niby taki ładny i wysportowany, no cóż... niech mu się wydaje :)
Dochodzimy do zamkniętej restauracji, siadamy na paletach i pijemy piwko wtargane z dołu, jak i pożywiamy się przyniesionym jedzeniem. 
Spójrzcie na te widoki... prawda, że chce się tu żyć?
Idziemy już po śniegu. Niestety jest ciepło, wić się zapadamy. Naszym celem jest dotarcie do schroniska, a właściwie winterraum. 
Mocno się zastanawiam, czy Mariusz nie uciekł z domu. Plecak ma potężny, zazdroszczę siły w dzwiganiu
Chłopaki wyglądają, jakby byli w innej strefie klimatycznej. Ja idę w zimowych krótkich spodenkach i T-shircie. 
Początkowo śnieg wydawał się przyjemny. Twardy. Pewnie stawialiśmy nogi
Im dłużej szliśmy, tym bardziej się zapadaliśmy. Słońce i wysoka temperatura zrobiły swoje.
Chwilę szliśmy po twardym śniegu, by zaraz zapaść się po pas. Doszliśmy do schronu w którym było kilku skiturowcow niemieckojęzycznych. Zjadłem i poszedłem spać. Zdziwiłem się w nocy. Mariusz, choć położył się obok mnie na materacu, rano spał piętro niżej. Chrapalem???

W niedzielę wyszliśmy tylko z Łukaszem. Mariusz odmówił ruszenia się. Śnieg był cudownie zmarznięty. Szło się jak po betonie.


W rekordowym czasie doszliśmy pod przełęcz.

Zaczynamy wspinać się po śniegu. Przypomniałem sobie, jak to kocham



Po wejściu na przełęcz i krótkiej przerwie ruszyliśmy po lodowcu w stronę Wilda
Pogoda zaczęła się zmieniać. Troszkę mnie to niepokoiło, ale też cieszyło, bo dawało nadzieję, że śnieg będzie twardy. Po 5ciu godzinach od wyjścia że schroniska stanęliśmy na szczycie.



Zaczynamy schodzić przez pole lodowe, Dochodzimy do ferraty. Moje przypuszczenia stały się rzeczywistością. Z twardego śniegu zrobiła się osypujaca kaszka. Zdając sobie sprawę z zagrożenia, wyciągnąłem line. Zaczęliśmy się asekurowane.
Zeszliśmy. Na szczęście nie z tego świata, a z przełęczy. Idziemy zapadajac się. Zaproponowalem: brachu siadaj na kamieniu:
Raczej padł, niż usiadł. 
Wycedzil: i tak się odpoczywa. 
Doszliśmy do schronu. Alerty pogodowe ostrzegają przed opadami śniegu o deszczu, dlatego decydujemy się na zejście i powrót do Polski...
We wtorek i środę  kolejna przygoda na mnie czeka. Zrelacjonuje ją w kolejnym wpisie :)
A teraz zapraszam na wypad na Boże Ciało
P.s. mieliśmy aż trzy kontrolę policyjne

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

dubaj? plus kutaisi z WDC

Juz po operacji, czas na Hohe Wand 12 sierpnia

24.12 Święta w Alpach?