14.08 szwajcaria. Dufourspitze

 



W niedzielę, w Szwajcarii Bartek udał się na wieczne zdobywanie szczytów. 

"Żeby poznać zakończenie podróży, trzeba najpierw w nią wyruszyć"

Dziękujemy Ci Bartku za wszystkie wspólne chwile spędzone w podróży.

Pogrzeb odbył się w Swarzędzu 5 września

..............................


Relacja pojawi się po. Tym razem... nikogo nie zapraszam...

Wyjechaliśmy planowo. W czwartek o godzinie 16.30 zameldowaliśmy sie z Bartkiem u Marcina i ruszyliśmy jego samochodem w stronę Zermatt. Zdobywamy schronisko Monte Rossa, i planujemy doǰść na szczyt dufourspitze.
Ruszamy w stronę Niepruszewa, wjezdzamy na autostradę i jedziemu w stronę Świecka. Tuż przed granicą zawracamy po dokumenty od samochodu. Przygoda musi być. Dojeżdzamy do Täsch, dalej musimy jechać pociągiem, bo do Zermatt nie można wjechać samochodem.
Spakowani i radośni ruszamy w stronę schroniska. Na starcie mamy juz 4 godziny opóżnienia.
W tle widać Matternhorna. Jest gorąco, mimo tego idziemy pieszo.

Matt towarzyszy nam przez całą wędrówkę. Przecinamy kilka razy linię kolejki.

Dochodzimy do lodowca. Można iść starą drogą omijając lodowiec. My wybieramy lód. Początkowo idzie gładko. Dopiero później zaczynają sie szczeliny
Przechodzimy pod kamienoem, zastanawiając się kiedy runie...
Tu jest szczelina lodowca. Są miejsca, gdy wydaje się, że nie przejdziemy. Dajemy radę.



Do schroniska dotarliśmy grubo po zmierzchu. Właściwie przemieleni ze zmęczenia. Chłopakom już nogi się plątały, a waga liny wspinaczkowej urosła do rangi wagi liny okrętowej. Doszliśmy i poszliśmy spać. Obsluga po 23 już spała, zostawiła list do Bartka, gdzie mamy spać. Rano, ruszyliśmy dopiero po 8. Ja czuję moc. W przeciwieństwie do kolegów.

Widok na matta z 3ch tysięcy metrów nad poziomem morza. 
Szlak wiedzie początkowo przez kamienie, dopiero póżniej wchodzimy na lodowiec. Tu zapadła decyzja, że zawracamy nabrać sił w schronisku, a rano ruszymy ponownie. Z ciężkim żalem zawróciłem. Dziś miałem moc. A nie wiem, czy jutro też będę miał...
Rano wstaliśmy o 5. Niespiesznie przygotowaliśmy się do wymarszu. Miałem nawet myśl, by zostać. Oczuwiście ruszyłem.
Koło 5 zaczęło robić się jasno. Mogliśmy zgasić czołówki. Idziemy bardzo wolno, brak ducha zdobywcy. Jedynie Marcin ciągnie do przodu. Bartek idzie, bo ma ciśnienie na zdobycie kolejnego szczytu, a ja... mam nadal zjazd po wczoraj. Doszliśmy pod grań. Widzę, że Marcin ma kryzys. Zrobiliśmy szybki przepak, zdecydowaliśmy, że sie rozdzielamy. Ja zejde z Marcinem, a Bartek solo zdobędzie szczyt. Trochę żal, ale wrodzona opiekuńczość noe pozwala zostawić mi nikogo bez pomocy. Schodzimy na dół, do schroniska. W schronisku dostajemy wiadomosc od Bartka, ze szczyt zdobyl, i jest juz na lodowcu, na wysokosci 3800. Umowilismy sie, ze zejdziemy do samochodu, a on albo da radę jeszcze dzis, albo, co bardziej prawdopodobne, zejdzie rano i pierwszym pociągiem dojedzie do mas . Umowilismy się, ze bedziemy czekac przy samochodzie, noeważne, czy bedzie w nocy, czy rano. Bartek był zadowolony, że zdobył szczyt i zaliczył kolejny ząbek Korony Europy. I to był ostatni nasz kontakt...
Kilka minut póżniej ruszamy do Zermatt.
Tym razem idziemy starą drogą. I choć początkowo wydaje się krótsza i łatwiejsza, kest bardziej wymagająca. Odświeżyliśmy sie w gorskim jeziorku, doszliśmy do lodowca, przeszliśmy przez imitację ferrat i doszliśmy do Zermatt. A stąd autobusem do Täsch, gdzie zdrzemneliśmy sie w aucie, czekając na Bartka

Wodospady. Woda znika pod lodowcem.


Zamiast stalowych, zwykła lina statyczna

Był też parszywy mostek. Jak ja nie cierpię takich mostków...
Były drabki
Matternhorn płonie...
Szczyt czeka na zdobycie. To juz mam 3 szczyty w szwajcarii, ktore czekają.


Z bólem serca informuję, że Bartek nie wrócił z nami do kraju. Pozostał na zawsze w alpach.
Łączymy się w bólu z najbliższymi.




Komentarze

  1. Się porobiło, czeka to też nas,
    Ziemia coraz więcej pragnie ciała ludzkich mas,
    Nikt nam nie powiedział, jak długo będziemy żyć,
    do jakich rozmiarów ciągnęła się będzie życia nić.
    Nikt nam nie powiedział, kiedy mamy się pożegnać,
    i ile mamy czekać, aby znowu się pojednać,
    ramię w ramię nawzajem siebie wspierać,
    rodzimy się, by żyć, żyjemy, by umierać.


    Aniele śmierci, proszę, powiedz mi,
    czemu w stosunku do nas jesteś obojętny,
    najlepsze są dla Ciebie młode ofiary,
    nigdy nic Ci nie zrobiły, a traktujesz je jak psy.
    Zobacz! Ile miłości w każdym człowieku,
    nie jeden by chciał przeżyć choć pół wieku,
    i nie jednemu od wielu lat najbliższych ziomów brak,
    ciężko pogodzić się z tym, ale mimo tego ja i tak:

    Jestem tego pewny,
    w głębi duszy o tym wiem,
    że gdzieś na szczycie góry,
    wszyscy razem spotkamy się.
    Mimo świata, który (który)
    kocha i rani nas dzień w dzień,
    gdzieś na szczycie góry ,
    wszyscy razem spotkamy się.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

14, 15, 16 maja. Murowaniec, Kościelec, Świnica, Kasprowy

dubaj? plus kutaisi z WDC