Sniezka na prima aprilis

 No i stało się.

Wstaliśmy rano i wyruszyliśmy na spacerek. Na zaproszenie Marudy jesteśmy na 40tych urodzinach Wojtka. Zatrzymaliśmy się niedaleko śnieżki, więc grzechem byłoby się nie ruszyć na najwyższy szczyt czech. Z kilkudziesięciu osób tylko trójka najlepszych, najwspanialszych i najodważniejszych ludzi. Reszta, skacowana została w Srebnym Potoku w Jarkowicach. Ta trójka wyjątkowych ludzi to:

Jadzia (emerytka, ale wróciła z Bułgarii, gdzie opalała się na plaży przez parę dni)

Brydzia (emerytka, ale głodna przygód i ruchu na świeżym powietrzu)

No i ja, inwalidą, z zerwanym więzadłem. Ja uważam, że żaden ruch na świeżym powietrzu nie zastąpi ruchu w zdrowym ciele...

Kropi deszczyk. Ruszyliśmy z Peca. Tym razem mam kurtkę... kiedyś z ekipą przyjechałem tu, wyszedłem z samochodu, minus 15 stopni, patrzę, a nie mam ani bluzy, ani kurtki. Krotki rękawek... smuteczek. Marta zaproponowała, że pożyczy mi swoją. Fajnie, ale Marta waży 40kg, a ja sto. Więc nie ma opcji, żebym w to wszedł... Ale... miałem spiwor. Więc szczyt zdobyłem ubrany w spiwor...

Oczywiście zatrzymaliśmy się w knajpce na piwku. 9.30 to czas w sam raz na pierwszy browar.
Zapowiada się nudna, deszczowa pogoda. Słońce chciało się przebić, ale zabrakło mu odwagi. Nie martwię się deszczem. Jutro wyschne w Palmie. Miałem tam lecieć z J, ale jej ojciec, choć na początku wyraził zgodę, przemyślał to, i zabronił jej leciec. Doszedł do wniosku, że moja chrześnica nie może mieć ze mną fajnych przygód i z zawiści i zazdrości zmienił zdanie. Więc lecę z Tymkiem...
Zanim doszliśmy do zakrętu pamiątkowa focia z totemem. Od teraz drozka pnie się w górę.


Zbliżamy się do miejsca, gdzie kilka lat temu Ola wpadła w panikę, i kategorycznie odmówiła pójścia dalej. Wtedy szliśmy nocą. Teraz, w dzień, nie wygląda to tak strasznie. Ale zakładamy raki. W sumie tylko ja i Jadzia, bo Brydzia twardo idzie bez kolców. Ostra babka :).

Dochodzimy do domu Śląskiego. Udaje nam się nie zatrzymać, tylko iść dalej. Pamiątkowa focia na szczycie i... rozdzielamy się. Ja schodzę do auta, a reszta idzie na przełęcz okraj...

Zejście do domu Śląskiego przeladowane ludźmi idącymi od kolejki. Ale gdy tylko skręciłem w lewo, zrobiło się spokojnie. Idę niespiesznie, ostrożnie, żeby nie obciążyć zbytnio złamanej nogi. Spotykam parę osób...

Zdrowe towarzystwo niech się wstydzi. My daliśmy radę...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

dubaj? plus kutaisi z WDC

Juz po operacji, czas na Hohe Wand 12 sierpnia

24.12 Święta w Alpach?