Lisboa-(bez Afryki)- madrid,poznan

 To mój szalony plan. Spakowałem rower w karton, ostreczowalem go. Wcześniej zdemontowalem pedały. Bo tak życzyly sobie linię lotnicze. Koła zdemontowalem z własnej inicjatywy. Sakwy również spakowane. Jak za starych, dobrych lat. Wyruszyliśmy samochodem do. Berlina. Udało się wsadzić wszystko do samolotu. Było trochę nerwów, gdyż wyjechaliśmy z polgodzinnym opóźnieniem. Tak to jest, gdy na poszukiwanie przygody rusza się z rodziną... Wystartowalismy do Portugalii.

Po doleceniu do Lisboy i wyjściu z lotniska musiałem rozpakować rower i go poskładać. Uff, w końcu wsiadłem ma niego i ruszyłem do hotelu. Reszta pojechała metrem. We wtorek rano zjadłem śniadanie, spakowałem się i ruszyłem szukac przygody.

(Zdjęcie sprzed hotelu do Chile)

Po wysciskaniu rodziny ruszyłem. Plan jest prosty. Dojechać do rzeki Tajo, przepłynąć ja promem i ruszyć w nieznane. I tak też zrobiłem. Kupiłem w kasie  bilet dla siebie i mojego roweru. Tworzymy zgraną parę. Mamy pierwszą przerwę na podziwianie Lisboa z perspektywy wody. Po wyjściu z promu ruszam drogą położona wśród miast i miasteczek. Po kilkunastu kilometrach nudzi mi się krajobraz. Receptę na to mają mapy gugla. Podpowiadają, żeby skręcić. A ja głupi, posluchalem. Wprowadziły mnie na pustynna  drogę, gdzie rower musiałem prowadzić. Zmęczony i zły, doszedłem do drogi asfaltowej. Gugiel namiętnie prowadzil mnie w piach, więc go po prostu... Wyłączyłem. Jade na azymut. Kieruje się na setubal. Tu mnie czeka kolejną przeprawa promowa. Drogą jest gorzysta. Nie wiem ile dziś zrobie kilometrów. Raczej niewiele, teraz żałuję, że zupełnie się nie przygotowałem do tej podróży... Znalazłem przeprawę katamaranem. Patrzę na ceny, prawie 20euro. Fuck. Mam mieszane uczucia.  W końcu pojawia się dziewczyna z obslugi, która wyjaśnia mi, że nie przeplyniemy. Musimy udać się dalej, bo kat nie zabiera pedałów. Jedziemy. Znajduje wjazd dla samochodów. Rowery i ludzie mają zakaz wstępu. Dlaczego nic nie jest łatwe? Pytam o drogę. Dowiaduje się, że muszę jechać dalej. W końcu znajduje wejście. Kupuję bilet za 5.10 euro i cierpliwie czekam na prom. Po przeplynieciu ruszam portugalskim Helem. Po prawej mam ocean, po lewej zatokę. I w końcu mam troszkę płasko. Wiatr dmucha w plecy. Nabieram przekonania, że jest szansa, że zrobię dziś założone minimum. (W planach jest minimum 100, maksimum 150km). Los że mnie zakpil. Nie zmieściłem się w normie... Portugalia to ciekawe miejsce.  Czy to las, czy pola, wszędzie są ploty. Znalazłem miejsce, gdzie mógłbym spać, ale... Muszę jechać dalej, by zdobyc picie. Dojechałem do wioski że sklepem. Zamkniętym... Ale była też otwarta stacja benzynowa. Jestem uratowany. Ruszam na poszukiwanie noclegu. W końcu znalazłem miejsce na rozbicie namiotu. Licznik wskazuje 157 km. Nieźle, jak na totalny brak treningu. Rozbijam się i idę spać. Wieje, jakby chciało mnie zdmuchnac. To będzie wietrzna noc...


Dzień 2

To była rzeczywiscie wietrzna noc. Dobrze, że namiot wytrzymał. Może ktoś wie, po kie licho dźwigam namiot czteroosobowy? Może od razu wojskową trzydziestke? Wyruszylem z niezłym opóźnieniem, ale przecież nie muszę się spieszyć. Źle się jedzie. Ciągle pod górkę, a gdy jeżdżą muszę hamować, bo dziury, piasek i zakręty. Przejechałem dwadzieścia kilometrów. Nigdzie nie było sklepu. Padam z głodu. Zatrzymałem się w szczerym polu. Z nadzieją, że znajdę coś w plecaku. Znalazłem bułkę. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłem na wczorajsze pieczywo. A może... I przedwczorajszym.. W końcu dojechałem do sklepu. Kupiłem dwa chlebki tostowe, dżem, mleko i coś do picia. Wyszedłem i zacząłem się pakować. Nagle dopadła mnie myśl. A może zjeść od razu? długo nad tym się nie zastanawiałem. Ale... Skoro jem, to może warto naładować telefon? Podchodzę do obslugi, w ręku trzymając telefon podpięty do ładowarki:

- sory tej, Eee, fajw minuten?

Mam zdolności językowe, bo chłop zrozumial :). Gdy zjadłem, spakowałem się, odebrałem telefon (ladnie dziękując) i ruszylem. Znowu pod górę.

W tej miejscowości jest sklep. Jest i rzeka, do której nie ma dostępu. A ja muszę się umyć!!! 
W końcu znalazłem... Sadzawke. Widać ja na zdjęciu poniżej.


Musiałem do niej wejść. Nawet nie zabieralem kąpielowek, czy ręcznika. Rozebrałem się i zanuzyłem w wodzie. Cudownie. W końcu czysty!!!
Kaktusy przy drodze, to tutaj norma...
Parszywa droga. Góra, dół. Góra, dół... Mam kryzys. Pod górę wpycham rower. Mniej się mecze idac...
Zbliżamy się do granicy z Hiszpanią. Oczywiście jest bardzo stromo. Muszę hamować. Czuje zapach okładzin hamulcowych. Zatrzymuje się, żeby felgi ostygly. Ruszam dalej. W tym pojeździe nie da się hamować silnikiem. Chyba, że podeszwami...


Gdybym posłuchał gugla, jechał bym ta malownicza droga w wawozie między skałami. A le pojechałem asfaltem. Dość skrótów...

Od 80kilometra liczę metry do setki. Podjazdy i wiatr mnie wykonczyly. Jeeeest. Dojechałem! Plan wykonany, można iść spać... Zanim znalazłem miejsce pod namiot ( trochę w wariackim miejscu), zrobiłem kolejne 15km . Jutro ocean!

Śpię tu

Razem 117km

Dzień 3ci. Rozczarowanie

Wstałem bez pośpiechu. Spakowałem się, była prawie 10. Jutro dotrę do Tariffy. Przepłyne cieśninę i w sobotę będę w Afryce. Zgodnie z trasa wytyczona z map gula mam zapas czasu..

Jedzie się wyjątkowo dobrze. Choć dziś powinienem mieć kryzys, bo zawsze trzeciego dnia ma się doła. Jadę tak, jak odczytałem na mapie. Dopiero po dotarciu nad ocean, odpalam mapy gula. Ciekawostka, muszę znieść rower po schodach. Czeka mnie kilkanascie kilometrów wzdłuż plaży. A potem prom. Nawet nie wiem, kiedy przekulalem 90km. Rower zaprotestował przy zejściu na plaze


Oznajmił, że jeśli go nie zostawię, to spuści powietrze z kół. No to go zostawiłem:) i sam skończyłem w fale. Prognoza pogody mówi, że jest zachmurzenie. Nie wiem, nie znam się. Po kąpieli i prysznicu, ruszam dalej. Droga się skończyła... Głupi gogle każe mi jechać plaża. Pokazuje nieistniejące drogę. A jest tu olbrzymi park narodowy. Zaczepilem parę Niemców z kampera:
- entszuldigung, halol, Eee map?
Kobieta o dziwo zrozumiała i podała mi mapę, otwierając i pokazując gdzie jesteśmy.
-siet, a ja chcę tu, pokazałem pierwszą miejscowość za parkiem.
Liczyłem na cud. Ale okazało się, że muszę nadrobić 150km. Dodatkowo usłyszałem, że na końcu jest prom, ale nie wiadomo, czy zabiera rowery... Muszę się cofnąć. Kilkadziesiąt kilometrów. Jestem załamany. Dzwonię do żony, czy przeżyje, jeśli się spóźnię do Madrytu. Nie chce o tym słyszeć. 
Prawdopodobnie nie dojadę do Afryki.  Cały plan szlag trafił z powodu błędu w mapach. Liczyłem się z drobnymi przełamania, ale nie aż takimi... Park narodowy oczywiście jest ogrodzony. Tylko ptaki nie robią sobie nic z płotu...
Zróbilem 115km i zniechęcony położyłem się spać. W Sewilli pomyślę co dalej...


Dzień 4

 spędziłem w namiocie. Pada deszcz.. Mam mało jedzenia i nic picia... Ale towarzyszy mi legimi :)

Dzień 5. 

Ruszyłem niespiesznie.  Nadzieją na Afrykę ostatecznie umarła. Mam wakacje a nie wyścig. Poczeka...

Nie pada, ale ma zacząć. Muszę się ruszyć, bo nie mam nic do jedzenia. Do picia też nie.
Z ciekawostek, wjechałem na autostradę (swiadomie). Moja droga, ni z tego nie z owego zamieniła się w autostradę. Miałem 150metrow do zjazdu. Wiec wjechalem. Momentalnie pojawił się radiowóz. Nie wiem, może się teleportował. Ale nie zatrzymywał mnie. Pomknął dalej, a ja zjechałem w stronę Sevilli. Chmury są ciężkie. Zastanawiam się, czy już się nie rozbijać. Ale dochodzę do wniosku, że jest młoda godzina, więc zaryzykuje. Na obrzeżach Sevilli lunęło. Pada. Na szczęście zatrzymałem się na przystanku z zadaszeniem. Chwyciłem telefon i zacząłem czytać. Niestety, kolejną powieść szybko się skończyła. Przeczekałem deszcz i ruszyłem dalej. Minęło parę chwil i znowu moknę. Tym razem schowałem się pod most. Niezbyt tu przyjemnie, a dodatkowo przecieka. Mam nadzieję, że uda mi się ruszyć i znaleźć gdzieś miejsce pod namiot...

Przestało padać. Jest nadzieja na garniec złota

Opuszczam deszczowe miasto. Jade na poszukiwania noclegu. Wkurzają mnie ploty i brak drzew... wszędzie, gdzie mógłbym spać stoi woda...

Dzis śpię na betonie... nie wiem kiedy  stówkę zrobiłem...

Dzień 6 140km

Niedziela. Nie muszę się spieszyć. W nocy padało, namiot mokry :( trochę go osuszyłem na betonie i ruszyłem w stronę Cordoby. Mam misję. Umyć się. Prysznic na stacji, albo rzeka... I tu się pojawią problem. Jeśli już jest stacja to bez prysznica. A jeśli rzeka to zazwyczaj... zarośnięta krzewami i ogrodzona. Albo...
Tak właśnie płynie rzeka. W betonowym korycie na podporach. W ten sposób się nie umyje...
Dorwało mnie trzech kolarzy. Dobry sprzęt, dobre ciuchy. I jechali moim tempem. 25km/h. Masakra. Na lekko, i na tym sprzęcie, to chyba poniżej 40 jest ciężko... no i byli w szoku. Powiedzieli, że nie ma szans, bym dojechal do cordoby, bo padnę wcześniej... w to, że jade do Polski, chyba nie mogli uwierzyć. Pedro próbował że mną dyskutować, ale... nie znał języka:p więc trochę łapki nas bolały...
Na końcu Cordoby znalazłem rzeczkę. Głębokość ok 10 cm. I tuż za rzeczka drogę do jakiegoś zakładu. Zjechałem w nią, zdeterminowany, by się umyć. Była sciezynka. Zarosnieta puszkami i butelkami. Brudasy z Hiszpanów...
I tak jakoś wyszło, że przekulalem 140km. Śpię... w romantycznym miejscu, w pobliżu autostrady. Znalazłem miejsce bez płotu.
Gdybym się jutro nie odzywał, to znaczy, że zawartość puszki mi zaszkodziła. Kupiłem sobie dwie puszki. W pierwszej były pyszne sardynki w sosie pomidorowym. W tej... Nawet nie wiem co to było. Wyglądało źle. Smakowało też słabo... A liczyłem na rybkę. Chciałem tak uczcić niedzielę...

Dzień 7. 75km

W tym dniu Bóg miał już stworzony cały świat i odpoczywał. A ja pedałuje dalej. Uzupełniłem zapasy i wskazuje na drogę. Szutrowa drozka. Wzdłuż autostrady. Drozka idzie w górę i w dół. W górę prowadzę. Muszę kupić nowy napęd, bo go trochę zmęczyłem... phi. 26 lat ma dopiero :d

Miejsce gdzie dziś spałem to miejsce gdzie często zajeżdżają parki... Ale spało się dobrze, chyba tylko jedno auto chciało tu stanąć...

Jeszcze się dobrze dzień nie zaczal, a ja mam już dość... górki są fajne bez obciążenia w sakwach. A tu nawet nie można się rozpędzić, bo gdy jade z górki muszę hamować, unikając dziur i wywrotki. W sumie może i dobrze, bo mam dziś zrobić niewiele kilometrów... za blisko mam do celu (madrid). W końcu wjechałem na asfalt. W pięknym miasteczku...

Jadę do głównej. Ta jest wąska i nieprzyjemna. Drogą  n420 wjechałem w... sierra de cardena. Nienawidzę gór. Dwie godziny maszerowałem pod górę. Jest gorąco i niefajnie. Za to zjazd był super. 5 minut, 6kilometrow, i prędkość powyżej 70km/h. Tak można jechać:). Nie ma już stromych i długich podjazdów, więc jestem dobrej myśli. Aż do momentu, gdy zobaczyłem kolejne góry...




Poddaje się. Rozbijam namiot. Poczytam.jutro będę się męczył z kolejnym podjazdem.



Dzień 8. 101km.

Chciałem jechać dalej, siły mam, ale jak zobaczyłem o 18 to piękne miejsce to nie wytrzymałem i się zatrzymałem. Trochę grzmi, może będzie burza...

Ale zacznijmy od początku. Złożyłem namiot i ruszyłem. Trzy kilometry dalej znalazłem piękna rzeczkę. Mogłem tu spać... eeeech, co za strata. Plusem jest to, że się umyłem. I umyłem też zęby. Bałem się, że się to dziś nie uda, bo musiałem bardzo dobrze wyczyścić szczoteczkę. Nie wiem co się działo w moich sakwach, ale wylał się cały szampon. (Cały, czyli 30mililitrow:)) zapewniło mi to rozrywkę na 40 min... sprzątałem chusteczkami.

Co z tego, że płytko. Ważne że jestem czysty :).
Ruszylem. Pierwsza godzina to powtórka z wczoraj. Premia górska. Walczę. Choć się nie śpieszę. Mam czas. I wakacje :) byleby tylko pogoda dopisała. Wjechałem na przełęcz, 950metrow. Później kolejną 850. I zjazd, gdzie na zakrętach zwalniałem do 70. W końcu jade Po równym. Jest troszkę falująco, ale po porannych i wczorajszych przeżyciach to
Pikuś. Najgorsze, że od dłuższego czasu nie ma sklepu. Kończy mi się I jedzenie i picie. Nie jest dobrze :( sprawdzam w nawi  czy poluje, czy dojadę do sklepu

A może zapukać do któryś drzwi i poprosić o wodę? Jak za starych dobrych lat, gdy nie było mnie stać na wodę sklepowa...
Mapa podpowiada 24km. Bez stromych podjazdów. Uff. Dobrze, bo zapas mam na maks 40. Dojechalem

Carfur w Puertollano. Z wrażenia zrobiłem zakupy na dwa razy. Bo na raz wszystkiego bym nie uniósł.  Jade dalej. Do Ciudad Real mam 16km. I niespodzianka. Zamknięta droga. Ale jak wiecie, dla mnie zazwyczaj to nie przeszkodą. Tym razem jednak musiałem się poddać, bo postawili cięcia, który pilnuje, by nikt nie wjechał. Pytam się więc go, jak jechać, podpowiada że wrócić i w lewo
- tej, ale tam jest autostrada, a ja jade rowerem
Ciec się poddał. Gugiel mi podpowiedział inna droge

Fajna droga, tylko asfalt zwinęli. Za to niespodzianka, znalazłem strumien!!! Idę spać umyty!!!!

Dzień 9. 110km

Minął kolejny dzień mojej eskapady. W nocy trochę padało, ale burza mnie nie złapała. Za to jak ruszyłem to zaatakował mnie deszcz. Mokry dojechałem do stacji benzynowej. Przeczekałem ulewę czytając powieść w telefonie. Później ruszyłem. Kurcze, nie wiem co wymyślić, bo jestem trochę za blisko celu. Powinienem zrobić maks 60 km. Nie wiem, czy mi się uda....
Słyszę wszędzie grzmoty. To może być ciężki dzien
Kolejną ulewa, udało mi się schronić pod mostkiem... dostałem wiadomość, że w firmie Justyny zakończyła się kontrola z zus. Uff, coś pozytywnego!!! Chwilę później zadzwonił kolega z warszawki, ponarzekać na nasz wspólny problem... allegro... wtajemniczeni wiedzą w czym problem... kolejny telefon: lin nie mieści się do auta. Kurcze. Kupić komuś auto, żeby było mu źle??? O nie. Ogarnąłem temat. Ale nie powiem jak.
Rozpędziłem się. I Kurcze, złe przeczucie mnie chwyciło. Za dobrze idzie. Ooo, jaki fajny znak. Zakaz wjazdu na rowerze... fuuuck. Skręcam w prawo. Robi się wszędzie granatowo. A po pierwszym deszczu się kleje. Dojechałem do Moro, zrobiłem zakupy

Niby nie pada. Ruszam. Odpaliłem gugla, pomylił drogę. Zawracam. Widzę błyskawice. Zmieniam koncepcję. Idę do hotelu. Mam wrażenie, że może to być ciężka noc pod namiotem. A nie widzę mostu, gdzie można by się schronić przed nawałnica... 
Zrobiłem rezerwacje przez booking. Raz można:) dostałem takie łóżko, że mogę się gonić...


Rozmawiałem dziś z Maruda. Ubawiła mnie. Zna mnie jednak dużo lepiej niż żona.... Justyna powiedziała Marcie, że nawet bez żalu odpuściłem Afrykę:
-brat, to kiedy jedziesz do Afryki
- no wiesz, teraz nie dam rady
- To wiem, ale przecież Cie znam
- heh, są dwie możliwość..  albo za rok z polski, całość rowerem, jeśli znajdę kogoś, albo malaga, mulhacen afryka..
- wiedziałam:)

Dzień 10,11,12

Do Madrytu mam strasznie blisko. 100km i całe dwa dni, plus kawałek soboty. Przejechałem 24km, rozbiłem się i czytam  kolejnybdzien, też w większości czytam. Rozłożyłem się w lesie pod Madrytem. Ale wcześniej miałem nieprzyjemna przygodę. Przy prędkości około 60km/h uderzyłem w próg.  Uderzenie było na tyle silne, że bagażnik się obniżył, i hamował o koło. Nie miałem odpowiedniego imbusa, sytuacja prawie bez wyjścia. Prawie, bo obok był lerou. Biedniejszy o 6 euro naprawiłem szkode

We wtorek ruszam z Madrytu...


ETAP 2. MADRID-PARIS

Dzień 1. 77km

Dziś w planach jest wyjazd z Miasta. I nocleg gdzieś w trasie. Rodziną po 19 ma samolot do Berlina, a ja zaczynam nowa przygodę. Ale po kolei.
Tymek przywiózł mi łańcuch i kasetę. Nie dałem rady wykręcić kasety, więc z samego rana poszliśmy do warsztatu samochodowego. Miły mechanik nie skasował ani centa za pomoc. Można? Można. Poszliśmy do pałacu. Ostatnie zwiedzanie madrytu. 
A później udaliśmy się do sklepu sportowego. Bo mam taką fanaberie, żeby zmienić spiwor. W starym tnfie wypełnienie... wyparowało. I zrobiło się ciut chłodno. Biedniejszy o 130 euro poszedłem na pożegnalny obiad. 


Później przepak i ruszyłem w stronę Polski.jak przystało na porządna międzynarodowa drogę w asfalcie nie ma dziur

Asfaltu też nie ma. Po lewej mam autostradę, szkoda, że nie można nią jechać na pedałach...
Na końcu drogi szlaban. Z budka. Pobór oplat??? Mnie na szczęście ciec przepuścił bokiem... Chwilę wcześniej Tymek zadzwonił z informacją, iż przez bramki nie przeszło moje zapięcie rowerowe. Ponoć jest niebezpieczne. No nie wiem. Skoro Tymka puścili, to chyba uloka też mogli...no ale mają dziwne poczucie bezpieczeństwa...
Byk sugeruje, że będzie byczo. Było. Ostro pod górkę. I z górki. I znowu pod. Kawałek prowadziłem. Ale uparłem się, ze Guadalajara zostanie dziś za mną. 
Rozbiłem się kawałek za autostrada. Jutro premia gorska
Od jutra muszę robić minimum 100km dziennie

Dzień 2 101km.

Wstałem bez pośpiechu. Wiatr w nocy targał mój namiot. Nie wiedziałem, czy przetrwa. Na szczęście przeżył. Zaczynam górska premie. Już przy 40kilometrze mam ochotę odpuścić. Nie dość, że ciągle pod górkę, to jeszcze wieje, jakby mnie chciało zawrócić. Nawet z górki jest ciężko, bo powietrze mnie zatrzymuje.





Zjeżdżając z płaskowyżu znalazłem wodopój. Nawet się trochę umyłem...


W tym strumyku się cały umyłem. Uff. Lubię być czysty :). Szkoda, że był taki płytki, że się nie szło w całości zamoczyć. Ale... będzie mi się dobrze spało:) nogi nie będą się kleić:p. A przy okazji zrobiłem 'pranie'.


Udało mi się przejechać 70km. Kolejny kryzys. Wygrałem walkę. Ale przy 88kilometrze, widząc ostry podjazd nie miałem siły. Zjadłem, podumałem, podprowadziłem. Sukces. Kolejny płaskowyż... Ale dałem radę zaliczyć 100km :). Ciekawie wyglądają płaskowyże. Ostro pod górę, a potem płasko. Zajechałem na 1200m. 

Dzień 3 108km


Ciągła walka. Czy te góry i ten wiatr kiedyś się skończy??? Czołgam się kilometr po kilometrze. W eroskach uzupełniłem zapasy. Nawet piwo dla motywacji kupiłem.. 
W tle widać góry. Zaśnieżone. Nic dziwnego, że zrobiło się chłodno... Wiatr próbuje mnie zdmuchnac. Nie wiem, co ja mu zrobiłem. Są momenty, gdy nie mogę utrzymać równowagi.
Mam winowajcę. To te wiatraki robią wiatr, żeby nie było za dobrze :)

Kolejną Górka pokryta śniegiem. Wysokość około 2400. Na szczęście droga skręciła, więc jade na przełęcz, omijając szczyt.

Zaczynam jechać w dół. Niby fajnie, ale wiatr powstrzymuje mnie przed rozpedzeniem. Robię wszystko, żeby dobić do setki. A gdy już się udaje, to nie mam się gdzie zatrzymać. Znalazłem w końcu kawałek trawiastego zbocza. Nie ma opcji, żeby rozbić namiot. Za bardzo dmucha.


Dzień 4 82km

A jednak rozbiłem namiot. O 2giej w nocy. Temperatura spadła do około 2ch stopni, przy punkcie rosy 4. Troszkę wilgotno. Jednak Przestało wiać. Rano się pozbierałem bardzo wcz3snie, a wiadomo, kto rano wstaję, ten ma więcej przygód. Ruszyłem i złapałem pierwszą gumę. Chyba OC roweru robiłem niedospany, bo zaliczyłem klasycznego snejka. Postanowiłem wymienić też oponę. I to był błąd. Bo w niskiej temperaturze nie mogłem sobie poradzić. Skończyło się uszkodzeniem nowej dętki. Na szczęście miałem dwie. Teraz, jeśli złapie gumę trzeba będzie kleić.. 
Naprawa zajęła mi dwie godziny. Nici z zapasu czasu. W tej malowniczej wiosce znalazłem strumien. Udało się umyć zęby i zrobić mała przepierke. Jade dalej. Mam założona bluzę, bo jest chłodno.

W końcu mam trochę z górki. 

Wszędzie góry. A ja chciałbym, aby było płasko... w górach można znaleźć schrony
Nie mogę się rozpędzić, bo droga jest kreta. A szkoda.

Obiad zjadłem słuchając szumu opadającej wody

Takie rzeczy, to tylko w erze...
PolUzowal mi się blok w butach...
Poddaje się. Znalazłem miejsce przy autostradzie. Bez potężnego wiatru. Trudno. Nadrobię brakujące kilometry...

Dzień 5. 122


Wstałem zbyt późno, bo tak jak zawsze. A słyszałem, że od 6 do 9 było zero wiatru. I wtedy powinienem pedałować. Dziś jest fatalnie. Z założenia robię 50 km i padam. Nie da się jechać. Planuję wstać w nocy i wtedy nadrobić.
Droga jest niezmiernie widokowa. Wioski, góry, wiatr...

Z pewnością z samolotu tego nie widać:d. Z samochodu też, bo mało kto jeździ takimi dziurami :d 
Sił mi brakuje, nie ma wizji na poprawę.  Nie za bardzo mam koncepcję, jak to zwalczyć. Zatrzymać wiatr.. nawigacja postanowiła poprowadzić mnie na wysoką górę, żebym obejrzał ruiny... A obok była droga jadąca po równinie. Ach, ta ulanska fantazja pepiczkowych map...

W pewnej chwili przestałem słyszeć szum wiatru. Nabrałem i chęci i sił do pedałowania. Znalazłem szczyt 'adi'. Nie znam nikogo, oprócz Grzesia i Ani, ktory zdobylby swoj szczyt... zycie jest piekne.To nic że jade wzdłuż rzeki pod górę. Ważne, że nie dmucha. W Erro wykąpałem sie. Za miejscowością Erro, 25 km od miejsca kąpieli, zacząłem jechać malownicza drozka wzdłuż rzeczki, ciągle pod górę. Wiedziałem, że zjazd będzie ciężki. Ale jeszcze się nie nauczyłem wybierać nudnych, szerokich tras. 

Nie wiem, gdzie była granicą, ale obstawiam, że na tym potoku.

Niby maleństwo, dobrze, że jechałem wolno, nie dość, że wydrążone podłoże, to jeszcze tak slisko, że nie można było wstać. Tak. Wywróciłem się tu. Zamoczylem... rękawiczki, namiot I buta. Od tego momentu szukam miejsca do spania. Znalazłem urocze miejsce. Jutro ocean

Dzień 6 120km

Pozbierałem się o 9.35. Ruszyłem główna droga, o 10 miałem już przekulane 10km. Nie wieje, jest super, więc trzeba urozmaicić szlak. Przecież ja nie lubię, gdy jest zbyt łatwo... skręciłem. O 11 miałem na liczniku 14km. Spocony, zmęczony, ale na szczycie. Jak tak dalej pójdzie, to oceanu nie zaliczę, tylko umrę w górach. Co mnie podkusiło na boczne drogi? Pewnie to wpływ Joanny Chmielewskiej. Tak, zwalę na nią. Ktoś musi być winien mojej... gonitwie za przygoda. W końcu dojechałem do głównej. Teraz będę się jej trzymał, aż znowu czegoś nie wymyślę:d. Czas na przerwę jedzeniowa

Tym razem unikałem skrótów. Efekt jest taki, że dotarłem... drozka była dwupasmową z ograniczeniem do 110km/h. Ale nigdzie nie było znaku, że zakaz dla pedałów, albo, że ekspresówka... 
brudasy z zabojadow. Nie ma tu prysznicow

Nie znalazłem na plaży ani naturystki, ani nimfomanki... I teraz, cały słony będę pedałował w stronę bordeaux. 
Muszę znaleźć jakąś słodka wodę, żeby... się umyć. Ta się nadaje tylko do tego, żeby się rzucić...
Na wylocie z Miasta znalazłem polska ciężarówkę. Fgw. To drugie auto na polskich blachach jakie spotkałem. Pierwsze było zs. A to mi przypomina o tym, że Jadzia się nie określiła w ile osób leci do Budapesztu w sierpniu...

Jest!! O 18:15 znalazłem strumien. W tej oto dziurze jest woda! Zmyłem z siebie całą sól.  A było jej naprawdę sporo. 


To teraz szukam fajnego miejsca na sen... śpię tu. W lesie


Dzień 7 138km

Tak mi się dobrze spało, że obudziłem się już o 8mej, a o 9tej miałem zwinięty cały majdan i byłem gotowy do drogi.

W porównaniu do Hiszpani, to tu jest cudownie. Nie ma wiatru, nie ma gór, jest autostrada i lasy. Jedzie się super. Trochę szkoda, że nie mam towarzyszą, byłoby jeszcze lepiej. Zawsze jeden drugiego by pociągnął. No i raźniej. Ale... jak się nie ma co się lubi, to się pedałuje samemu. Na 65kilometrzr trasy znalazłem jeziorko. Nie wiem co mają znaczyć te zakazy wstępu, woda była super. Przydatność wody też sprawdziłem. Mam na ro niezawodny sposób. Szukam życia. Jeśli pływają zdrowe ryby, wiem, że też mogę popływać.

Jestem Polakiem. Nie da się zaprzeczyć. Skoro przestałem narzekać na wiatr i góry, to zaczynam na pogodę. Miałem zgon. Zacząłem odpływać. Niepotrzebnie jechałem do bordeaux. 



I co? Sam pójdę pić wino???

Dzień 8 130km

Wyruszam z Miasta wina, nie wypiwszy nawet kropelki. O ironio losu :( W planach mam dystans około 120km. Jeżeli tak będzie, to w sobotę dotrę do paris. Zobaczymy jak pójdzie...
Idzie super. Po rozważaniach ile wart jest pieniądz (czasem nic, czasem jest bezcenny. Będąc w lesie, miałem kasę, ale nie miałem jak kupić czegoś do picia. Szukałem już nawet kałuży. Przypomniałem sobie scenę, gdy wchodziłem na Śnieżnik, mając tylko, albo aż 10 zł w kieszeni. Będąc w schronisku, przy kasie, zorientowałem się, że ja zgubiłem... niby tylko ducha...) znalazłem market. Kupiłem 4litry picia. Plus jeden na miejscu. A później znalazłem rzekę!!! I nawet wejście do niej. Trochę wspinaczkowe, ale sukces. Umyłem się.  Zrobie jeszcze parę kilometrów i rozbije namiot. Może się trochę spocę, ale co to jest 2h jazdy, gdy człowiek jest cały umyty???

A woda była super. Taka bym chciał mieć co 50km :)


W nocy przyszła do mnie kaczka. Powiedziała kwa, kwa. Odpowiedzialem:
- nie, dziękuję, 
Poszła sobie...

Dzień 9 134km

Godzina 9. Namiot zwinięty. Słońce schowane. Oby tak było cały dzień.W samo południe przerwa na kąpiel i jedzenie. Znalazłem bardzo ładne miejsce

Idzie mi dzisiaj słabo. Mam minimum 20km za mało:(
O 15 miałem połowę limitu, gdy zadzwonił telefon z informacją, iż auto błyskawicy uczestniczyło w karambolu. Jakoś straciłem ochotę i siły więc... wyżyłem się na pedałach i paradoksalnie nadrobiłem kilometry. Szukam wody


Zamek powinien mieć fosę, ten nie ma. Na mapie jest rzeczka za 10km. Jade tam.

Buuu. Ani kropelki wody. A jest tak gorąco, że nie zasnę, jeśli się nie umyje. Tfu. Jeśli nie wejdę do wody. Może nie być czysta. Czuje na skórze warstwę potu. Mapa pokazuje staw kawałek dalej. Jest. Ogrodzony :( ostatnia szansa w la puye. Jest woda. Zarośnięta glonami, ale to nic :)

Hurra. Czuje się jak mlody Bóg. W sumie... mógłbym już w piątek być w paris. Ale po przemyśleniach, zrobię to bez spiny, w sobotę..  

Rozbiłem się kawałek za wioska. I już ociekam potem.  Tęsknię za potrzeba zakładania bluzy...

Dzień 10 130km

Wstałem bez pośpiechu. Dziś ma być zachmurzone niebo. I ma być chłodniej. Zbieram sie
Zatrzymałem się nad ruinami zamku, był kran, zrobiłem tam małe pranie. I ruszyłem dalej. Pogoda jest super. Pelne zachmurzenie, nie ma wiatru. Aż chce się jechać. Trochę mnie kusi, żeby mocno przydepnąć i dojechać już jutro. Ale wiem, że to zły pomysł...
We Francji irytuje mnie ich zacofanie komórkowe. Ciągle nie mam zasięgu. Ciągle rwie połączenia. A może po prostu w pislandzie mamy za dobrze...
Rozbiłem się w lesie, po zrobieniu 130km

Dzień 11 128km

Noc w lesie minęła spokojnie, nikt nie chciał się zaprzyjaźnić, ani niedźwiedź, ani wilk, ani blondynka :) wyruszylem w stronę Orleanu, troszkę wieje w twarz, jest dość przyjemnie. Umyłem się w Le Loiret w Sain Hilaire. Woda cudowna, pełna kwiatów. Wręcz romantycznie :)

Tylko płytko..
No i mam znowu rzekę. Serdecznie pozdrawiam z Orleans

65 kilometrów przed wieża znalazłem kolejnabrzeczke. I tym razem się w niej wykąpałem. Choć, niestety płytka była...

Muszę szybko znaleźć miejsce pod namiot. Jestem coraz bliżej aglomeracji... znalazłem, w ostatnim lesie. Miejsce fajne, ale pełno komarów. Szybko rozbiłem namiot na skraju lasu. Właściwie tylko wewnętrzna warstwę, chroniąca przed komarami. Słońce niestety świeci, więc jest jak w piekarniku.  W samym lesie się nie rozbije, bo jest aż szaro od komarów.

Dzień 12. Paris

Obudziłem się już o godzinie 7. Ale udało mi się dospać do 8.30. Gdy wyszedłem z namiotu, momentalnie dopadła mnie chmara komarów. Nigdzie wcześniej nie było tyłu krwiożerczych bestii. Może też przyciąga je region paryski... zadzwoniłem do żony, chwilę pogadaliśmy, zarzuciłem temat kolejnych wypadów i... zostałem zgaszony tekstem, że mam w domu siedzieć. Od miesiąca moim domem jest 4metry kwadratowe powierzchni, nie zawsze płaskiej:p
Codziennie sprzątany.

To już jest koniec drugiego etapu podróży.

ETAP 3. POWROT DO POZNANIA.

Dzień 1 111km

Noc spędziłem u cioci Oli. Ćwierć wieku temu, tym samym rowerem też tutaj byłem. Taaak. Raz już pojechałem rowerem do Paris. Teraz czeka mnie powrót. Znana już niby trasa. Z pewnością nazwy miejscowości będą coraz bardziej znajome. W neuilky był pchli targ. Z pewnością moja żona byłaby zachwycona
Ja trochę mniej, bo drogi którymi chciałem jechać były pozamykane... w końcu udało mi się opuścić aglomeracje paryska. O godzinie 17 znalazłem jezioro
Cudownie. W tym upale chciałbym co dwie godziny robić sobie przerwę w wodzie...
Koło 20 rozbiłem namiot na skraju lasu. Pogoda w telefonie podpowiadała, że jest niskie ryzyko wystąpienia opadów, więc namiot rozłożyłem... bylejak. Minęło pół godziny i zaczęło grzmieć. Musiałem porządnie Ponaciągać linki. Zaczęło padać i wiać...

Dzień 2 146km


Leżę w namiocie i czekam, aż trochę przeschnie. I namiot I trawa. Trawa jest wysoka, więc przejście do drogi spowodowałoby powódź w butach... A zwinięcie mokrego namiotu...
W końcu się zebrałem. Zazdroszczę bocianowi, że ma długie nogi...
Jadę na Belgie

Miałem dość niefajna przygodę. Jak wiecie, boję się psów. I właśnie taką szczekająca bestia wyskoczyła we Francji z podwórka. I zaczal ujadać, szczerzaz żeby. Zacząłem szybciej pedałować, ale byłem przekonany, że bestia mnie zaczepi zębami. Miałem tylko nadzieję, że chwyci za buta, a nie za mięso. W pewnej chwili usłyszałem gluchy dźwięk. Bestia tak się podnieciła gonitwa, że wyrznela łbem w słup. Nie wiem  czy wszystko z nią ok, bo uciekłem. Właściciel się nim zajął...
W końcu przekroczyłem granice. Jade na Charleroi. Szukam miejsca. Wyjątkowo nie mogę znaleźć. W końcu załamany, skrecam z głównej. Hurra. Znalazłem!!!
Od razu widać, że nie jestem już u zabojadow. Zdjęcia ładują się chwilę, a nie tak jak we Francji: kilka minut

Dzień 3ci. 133 km.

Dzis w większości jechałem po drogach rowerowych. I szczerze podziwiam Belgów za te dobre drogi. Jednocześnie nie rokiem, jak w innych miejscach mogli tak spartolic robotę. Drozka rowerowa co kilkaset metrów miała barierki zmuszające do zatrzymania się. Nawet  jeśli... przecinała polna drozke... zupełnie bezsensu.

O dziwo, ani razu nie zaliczyłem barierek sakwami :) może to już wyczucie, w końcu parę kilometrów przejechałem...
Dopadła mnie fala upałów. Temperatury wyższe niż w Portugalii. Jest mi gorąco, a jak wszyscy wiedzą, lubię gdy jest chłodniej. Szukam wody, żeby się spłukać. W końcu znajduje. Może nie jest to szczyt marzeń, ale... jest.

Ciek wodny wzdłuż autostrady. Ale sru. Ważne że mogę się oczyścić. Jade dalej. To będzie moja ostatnia noc w Belgii. Rozbiłem się w lesie, tuż obok domów. Na szczęście namiot się chowa


Dzień 4ty 133km

Pozbierałem się już przed 9ta. Śmigam do Venlo. Holandię (niderlandy) pokonałem w kilkadziesiąt minut. Na granicy zatrzymałem się w sklepie, nastawionym na Niemca. Zrobilem zakupy i przekroczyłem granice. Jestem w de. Znalazłem rzeczkę, umyłem się, zjadłem piwo, popiłem nugetsami z warzywami itd. Trochę mi smutno, bo czuję, że przygoda się kończy...

Troszkę nie przewidziałem, że tutaj wszędzie będą domy. Po przejechaniu 130km odpaliłem booking, żeby znaleźć nocleg. W pobliżu nie było niczego w normalnych pieniądzach, więc postanowiłem... znaleźć kawałek miejsca na rozbicie namiotu. Może to determinacja, ale... znalazłem całkiem nieźle miejsce :)
Zapowiada się burza, więc porządnie rozbijam namiot

Dzień 5 113


Złożyłem szybko namiot, bo w parku zrobił się duży ruch. Ruszyłem w stronę najbliższego Lidla, gdzie spotkała mnie niemiła niespodzianka. Okazała się, że zwrot za butelki dostanę tylko tam, gdzie użyłem automatu. straciłem 25 centów. Trudno, nauczyłem się czegoś nowego. W powietrzu wisi burza. Jest parno. Raczej ciężko się oddycha.
Znalazłem strumien z wodą, więc się i umyłem i przepierke zrobilem
Przechodził jeden Niemiec, spojrzał na strumien i na mnie mokrego. Wytrzeszczył oczy, pytając jakim cudem udało mi się w nim zamoczyć... no cóż, nie miałem jak wytłumaczyć, że nabierałem wody i lałem na siebie...

O 15 miałem przekulane 100km. Zrobilem dobie mała przerwę, żeby poczytac o zabić czas. Przejeżdżał starszy pan na rowerze i zatroskany spytał, czy wszystko ok. Z uśmiechem potwierdziłem, że wszystko ok... O 16 z minutami spojrzałem na niebo. Granatowe. Szybko ruszyłem, zaczęło wiać. Mam kilka minut, by się rozbić w lesie (muszę być osłonięty od wiatru, bo inaczej nie postawie namiotu. Szybkie zerknięcie na booking, ceny z kosmosu. Szukam lasu. I znajduje miejsce. Gdy skończyłem rozbijać, zaczęło padać. W końcu jest czym oddychać:d dawno tak wcześnie się nie kładłem...(17)


Dzień 6 123km


Powietrze od rana jest przyjemne. Burza była potrzebna. Trochę mnie spowolniła, ale. Przecież się nie śpieszę. Umylemvsie w górskim potoku


No i to wyjaśnia, dlaczego ciężko mi się jedzie...  wszędzie Berg. Może nie są mega wysokie, ale dają w kość. A myślałem, że już będzie płasko. Widać myślenie mi szkodzi...

Za to poczułem się niczym hipis w Ameryce. Wjechałem na magiczna drogę 66. Ach, wolność, młodość i wiatr we włosach. Nie mam już ani włosów, ani młodości:p
O 17 lunęło. Cały dzień wisiało i w końcu niewytrzymalo. I grzmi. Awaryjnie rozbiłem namiot. Kurcze, zamoklo mi pranie :(

Piątkowa gorgonzola, popijana sprofanowana pszenica


Dzień 7 138

Obudził mnie SMS od żony, z zapytaniem, czy wszystko ok.
-tak, ok, nie zwiało mnie w nocy
- a gdzie jestes??
Wysłałem prsc

Dostałem w odpowiedzi zrzut z RMF

No fakt. Wiało w nocy. Ale żeby aż kataklizm??? Dobrze postawiłem namiot. W miejscu osłoniętym os wiatru, tylko blisko torów. I... jak przejeżdżał pociąg, to wtedy czułem podmuch wiatru... 

Zbieram sie...
I daleko nie dojechałem. Zrobilem zapasy jedzenia na dziś i jutro (niedziela) I... schowałem się pod mostem, aby przeczekać siapi deszcz. I wszystko wkolo moknie. Co stanie się, czego przewidzieć ja nie mogę? Chmury sa ciężkie...

Ale, gdy Niemiec się zatrzymał z zapytaniem, czy wszystko ok, ruszyłem. Nie ma co czekać, jeszcze kawałek dam rade. Uciekłem od deszczu i złapałem wiatr w żagle. Aż żal zatrzymywać się na postój...

Dzień 8. 148km

Wstałem po 6tej. Jakoś sam z siebie. Ruszyłem I niebawem znalazłem wspaniałe jezioro w Niegripp. Popływałem, zrobiłem pranie, zrobiłem bałagan, posprzątałem i ruszyłem na berlin 
 

Jezioro jest połączone z kanałem Havel-elbe. Jechałem dziś wzdłuż tego kanału... zaszaleli. Kanał idzie Góra. Dołem przecinają tunelami drogi i... rzeki. Więc to co na mapie wygląda na skrzyżowanie rzek w rzeczywistości się nie łączy że sobą...
Jedzie się bardzo dobrze. Ale muszę się rozbić. Bo za chwilę atakuje Berlin... kto wie, może jutro już będę w Polsce?

Dzień 9. 151km.

W nocy pojawił się wściekły kozioł. Biegał w pobliżu i mnie prowokował, swoim bee  meee, chrum, wydawał dziwne dźwięki. Pomyślałem, że zareaguje dopiero, gdy zacznie zjadać mój namiot...

Udało mi się bezproblemowo przejechać Berlin i dotrzeć do Kostrzyna. Tu na bp podładowałem telefony, zjadłem hotdoga i... odświeżyłem się w Warcie. Rozbiłem się za slonskiem

To już zapewne ostatnia noc mojej przygody. Muszę wymienić przednia piastę (W sumie całe kolo), oraz suport. 

Dzień 10. 

Kropi. Ale zebrałem się przed 7 i ruszam do... najbliższego mostu, gdzie chronię się przed woda. Chyba na starość zrobiłem się bardziej wygodnicki. 
Kończy się moja podróż, chyba najdłuższa w życiu. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś pojadę rowerem do Paryża, a już tym bardziej, że z Lizbony. Z jednej strony jestem, jak zawsze szczęśliwy i wzruszony, że wróciłem do Polski. Z drugiej strony kręci się łezka melancholii. To koniec przygody. Koniec tej wolności, która dają pedały. 
Czy jeszcze kiedyś wyjadę? 
Nie wiem, ale rower poskładam tak, żebym w każdej chwili mógł założyć sakwy i wyruszyć na spotkanie z dzika i wiecznie młoda przygoda.
Mam 42 lata i właśnie udowodniłem sobie, że nie muszę jeszcze dziadziec w zyciu: praca, dom.
Może następnym razem Ty, który czytasz te słowa, będziesz moim towarzyszem. Może razem odkryjemy nowa przygodę?

Dziękuję wszystkim którzy trzymali za mnie kciuki. Za wszystkie słowa wsparcia. Dziękuję również sposorowi, firmie Błyskawica, za sfinansowanie tej przygody















Komentarze

  1. Nieźle Ci idzie jak widać... grunt to determinacja...
    sprzyjającej pogody, przygód i wiatru w plecy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto jak nie Ty ahoj przygodo 😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Super pełen podziw dla Ciebie

    OdpowiedzUsuń
  4. Wymiatasz! Zawsze wiatru w plecy i zjazdów z górki Ci życzę 😉(tylko nie wariuj z prędkością)!

    OdpowiedzUsuń
  5. Mega fota pod wieża -

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdjęcia super, ale hardcore podróżowy 🙃Podziw dla odwagi.Pozdrawiam siska Justy

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie się to czyta i super przygody :) co nas nie zabije to wzmocni.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

dubaj? plus kutaisi z WDC

Juz po operacji, czas na Hohe Wand 12 sierpnia

43 urodziny. Teide. Hiszpania. Teneryfa