Mulhacén ... Powiedziało się A, powiem i B :P (26 marca z poznania)

 Samolot z posen- prosto do Alicante. Ryanair... 
Czas... Szybko :)
Bo mi tęskno...

Wylot sobota 26,03 powrót 31 marca
Ryanairem.
Bilety kupione dla :

1.Tymek
2. Ja
3. Justyna
4. Gosia


26. przylot, nocleg ibis budget Alicante- idziemy pieszo z lotniska do hotelu. rozgrzewka przed górami


 Czas wylotu do Hiszpanii. Umawiam się z Gosią u nas w domu. Musimy zrobić przepak. Mamy jeden bagaż rejestrowany. Wiem, że wystarczy. Trzeba się tylko dobrze spakować. W sobotę o 16 Gosia jest u nas. Rozpalam grila. Piwko, kiełbaski, kotlety, boczek. W planach jest jazda autem na lotnisko- parking w Poznaniu od soboty do czwartku to koszt 45 zł. i to z fakturą. Dla porównania w Berlinie koszt to 48 Euro za... dobę.
A skoro wypiłem przy nowym (dostaliśmy na gwiazdkę i dopiero teraz testujemy) grilu piwko to znaczy, że na lotnisko jedzie żona. Choć przez chwilę to nie ja jestem kierowcą :)
Zrobiłem przepak, ostreczowałem plecaki. Mamy ładny, zgrabny bagaż o wadze 19 kg. Plus każdy ma bagaż podręczny. Jedziemy na lotnisko. Trochę niepokoi mnie cena za parking. Boję się, że będziemy mieć daleko. Moje obawy okazały się niepotrzebne. Parkujemy właściwie przy samym wejściu. Pierwszy raz lecę z Poznania... To nie takie proste jak w Berlinie :P Przechodząc przez bramkę bezpieczeństwa system wykrywa na mnie podejrzaną substancję. No tak. Dym z grila :P
Idę nba "macanko". I idziemy dalej. Ws8iadamy do samolotu i lecimy do Alicante. Z lotniska idziemy pieszo do naszego hotelu. Dziewczyny są zachwycone. Idziemy dróżką wśród krzewów z cytrynami i gajami mandarynkowymi. Prowadzi mnie google- i jak zawsze kłamie. pokazuje nieistniejące przejścia przez mur, lub każe skakać w przepaść. Na szczęście potrafię iść na czuja.
Zbliżamy się do morza. Woda ciepła, ale nie wskakujemy do wody. Docieramy do hotelu. Towarzystwo jest wyczerpane.Drzwi są zamknięte. Następuje konsternacja. Patrzę na tabliczki- i choć moj angielski jest taki sam jak hiszpański, chiński czy jaopoński potrafię na "czuja" wyczuć, co jest napisane. Zrozumiałem to co, chciałem zrozumieć- a mianowicie, że trzeba udać się do hotelu obok, żeby się zameldować. Moi tłumacze próbują cały czas otworzyć drzwi, patrząc na nie. Ja wolę działać. Wchodzę do rejestracji:
- Cześć, Mam tu rezerwację 
- Hallo. Whats is your name?
Patrzę na recepcjonistę, na jego imię napisane na plakietce:
- Mam tak samo zajebiste imię jak Ty :) Adrian Szymański
- Booking make via Booking?
- Tak. Możesz do mnie mówić po hiszpańsku, bo ja i tak nic nie rozumiem
- I would like an ID card or passport
- Moment, musisz poczekać, muszę wyciągnąć portfel
W tym momencie przyszły dziewczyny. Lepiej późno niż wcale. Zameldowaliśmy się i udaliśy do pokoi. Gosia z Tymkiem, ja z żoną w pokoju. Ta noc różni się od innych nocy. Jest tylko jedna taka noc w roku. Noc w której czas biegnie szybciej. Zegarki przestawiają się z drugiej na trzecią. Idziemy spać. 


27. Powrót na lotnisko po auto- ja i tłumacz :) wyjazd pod mulhacen Sierra Nevada- Apartamentos montreals ze śniadaniami


Rano wstajemy i idziemy na śniadanie. Dowiadujemy się, że nie dla psa kiełbasa. Sala podzielona jest na dwie części. Ibisoa- całość i budgetowa- tylko część. Wędliny premium nie dla nas :P
Wracamy do pokoju pakujemy się i idziemy nad morze. Sprawdzam jak długo będziemy jechać do kolejnego punktu. Jestem strasznie niedospany, bo zachowuję się jakbym mózg zostawił w Polsce. Sprawdzam na bookingu kolejny punkt. Przepisuję go do nawigacji. Nawigacja pokazuje jakieś głupoty. Początkowo irytuję się na Wazę, ale po puszczeniu wiązanki, mózg nagle wraca. A mnie ogarnia spazmatyczny śmiech. Wpisałem w wyszukiwarce kolejny "punkt" z bookingu Ford Focus estate. Nic dziwnego, że Waze nie wiedziało o co mi chodzi, skoro to nie była nazwa miejsca, tylko model samochodu z wypożyczalni Wiber...
Zostawiamy plecaki, Tymka i Gosię i idziemy na lotnisko po samochód. Kolejny spacer przed górami. 
Skręcamy na szagę. 

Niestety, szybkiego dojścia broni nam autostrada. Musimy iść dalej, żeby wrócić. Ale przecież nie przejdziemy przez kilka pasów i dwa płoty. Google mówi, że mamy 5km do lotniska, które jest po drugiej stronie austostrady. Ale google nie wpadło na to, że możemy przejść kanałami pod autobaną :_) jesteśmy na lotnisku. Sprawdzam wypożyczalnię. Fuck- to nie jest mój dzień. Musimy wrócić. Wypożyczalnia jest 4km od nas. Jest niby darmowy transfer, ale... Czuję, że musimy się przejść. Dochodzimy do Wibera. Z mojej karty schodzi 1300euro. 1200 za to, że nie wykupiłem ubezpieczenia za 60 euro, a 100 gdybym oddał auto bez paliwa. Mam świadomość, że jedna ryska i jestem 1200 eurosów w plecy. Ale z drugiej strony... Ja nie miewam kolizji. A kto nie ryzykuje ten... ma mniej ekscytujące życie. Wracamy nad morze.

Fala jest cudowna. Rozbieram się i dołączam do Tymka. W końcu siłą wyciągam Tymka z wody. Idziemy do auta ui jedziemy w stronę Grenady. Po drodze zatrzymujemy się na kebaba. Później wjeżdzamy do Grenady na zakupy spożywcze i jedziemy dalej do Pradollano, gdzie mamy spędzić 3 noce na wysokości 2500 m. Na krętej drodze dostaję SMS od Rico, z zapytaniem o której będziemy. Ten też pisze do mnie po angielsku, z nadzieją, że zrozumiem. Pewnie, że rozumiem. Odpisałem krótko: 30min. Dojechaliśmy do naszego ośrodka. Jest śnieżnie. Ale śnieg jest... żółty.

To pył naniesiony przez wiatr z ... afrykańskiej sahary, znajdującej się 200 km od nas. Śmieszni Ci hiszpanie. Stoki narciarskie posypane piaskiem :P
Ale o dziwo, da się po tym pyle jeżdzić na nartach. Za to śnieg jest przez to "dziwny" W Hiszpanii wszyscy chodzą w maseczkach. Boją się koronoświara
Trochę się martwię, bo jest ciepło. Wypijamy piwo i idziemy spać.

28.03 Sierra Nevada Wyjście na Mulhacena

Rano wstajemy i idziemy na śniadanie... Smutne śniadanie. Niewiele jedzenia. Rzekłbym- bardzo niewiele. Udało się załatwić sok. Mógłbym zjeść trzy śniadania. Wychodzimy w stronę szczytu. Pico Veleta. 

Mam odpalone dwie mapy. Dwie nawigacje. Drogi zimowe. Bardziej ufam alpenverienowej apce. Ale i jedna i druga doprowadza nas do przepaści i każe nam rzucić się w dół. Na szczęście tyle się naczytałem, że wiem, iz należy wejść na Veletę, a właściwie strawersować ja obok schronu. 
Dość mocno wieje. Patrząc na zegarek decyduję się zmienić plan. Dziś zawrócić, a atak szczytowy zrobić jutro. Mam pomysł na zaoszczędzenie czasu i sił. Wjechać na Veletę wyciągami. Widzę na mapie, że można wjechać kabiną i przesiąść sie na fotel. Myśl jest genialna (bo moja).
Schodzimy. Mówię dziewczynom, że mają się dowiedzieć, czy da się zrealizować mój plan.
Idę się zdrzemnąć, a moi dzielni tłumacze idą się dowiedzieć, czy jest możliwość realizacji mojego planu. Przychodzą i mowią, że plan jest do zrealizowania. Robimy kolację i idziemny spać. Zapomniałem przypomnieć, że mają dużo pić- wtedy lepiej sie znosi wysokość. Raczej towarzystwo się nie wyspoało...

29.03. Ponowny atak na szczyt. Zakończony porażką

Wstajemy rano. Śniadanie identyczne jak wczoraj.Nie ma się co negatywnie nastawiać. Po prostu trzeba zjeść swoje zapasy. Wychodzimy. Musimy zejść w dół do miejsca skąd startuje nasz wyciąg. Nie chcę jechać samochodem, bo może być problem z parkowaniem. Długo idziemy. Bardzo długo. A czas leci. W końcu dochodzimy go City Ski. Pełno wszystkiego. Dziewczyny mają kupić bilety. Idą do automatu. Podpowiadam, żeby posżły do kasy, żeby na sto procent wjechać na Veletę, a nie tylko kabiną do Borreguiles. Przychodzą z biletami.

Moje biedne serce. prawie 20 euro od osoby. Ale tylko tak damy radę zdobyć Mulhacena. I czasowo i wysiłkowo. Dojeżdzamy. Wychodzimy z kabiny. Idziemy się przesiąść na kanapę. I tu nas czeka negatywna niespodzianka. Obsługa nie pozwala nam wjechać kanapą. Musielibyśmy mieć albo deskę, albo narty


Krajobraz dość marsjański...
Biorąc pod uwagę wszystkie wartości, nic nie oszczędziliśmy na kolejce, a straciliśmy po 20 Euro. Trudno- idziemy na Veletę pieszo. Dochodzimy do schronu. Szczyt był po prawej. Tak naprawdę jest tu szeroka droga- szutrowo- asfaltowa. Gdy nie ma śniegu, jeżdzi się tu rowerem. A trudność jest podobna do szlaku wkoło Rusałki.
Ale schron jest bardzo sympatyczny. Mam przebłysk, że będę tu spał.


Idziemy dalej. Szlak jest zupełnie nie przetarty. Na drodze leży bardzo dużo śniegu. Temperatura jest na plusie, więc idzimy po mokrej chlapie. Czasem do kolan, czasem do pasa. Musimy zawrócić, bo nie da się przejść. Wracamy pod schon i schodzimy w dół. Jesteśmy przemoczeni. Tymek odpada jako pierwszy. Justyna zawraca razem z nim. Walczymy z Gosią. Ale 3800 metrów od szczytu poddaję się się. W butach woda, spodnie mokre, śnieg jest przeciwko nam. Zawracamy. Na zdjęciu widać drogę. Gdyby nie śnieg, można by iść po pijaku. Ale śnieg nam dokopał. Nie przygotowałem się na taką mokrą pogodę
Zawracamy do schronu. Zdejmujemy skarpety, wylewamy wodę z butów. Rozgrzewamy nogi i znowu zakładamy mokre skarpety. 
Szkoda, że nie mamy gumowców...
Wziąlem raczki Grivela. Nie wiem dlaczego, ale nie sprawdzają się. Źle się trzymają. Nie, żeby były niezbędne, po prostu testy wypadły negatywnie

Mam już lan. Za 3 miesiące lecą do Granady/malagi/ Alicante ( w zależniości od mozliwości). Wchodzę do schronu na 3200, śpię. Zdobywam Mulhacena i wracam. Nie lubię niedokończonych historii. W sumie chy każdy jest niezadowoliony, jeśli nie może dojść?
Schodzimy spać...



30 sierra- powrót nocleg hotel Ibis Budget 

Wstajemy rano. Idzimy zjeść śniadanie. To samo co wczoraj i przedwczoraj. Ratunku!!!! Dobrze, że to ostatni raz.
Dziewczyny mają ogarnąć co chcą zobaczyć w Grenadzie.
Mówię, że nie znam miasta, zresztą nie lubię zwiedzać miast. i, że w Grenadzie byłem tylko raz w życiu
Na to żona podejrzliwie:
- Kiedy byłeś w Grenadzie i z kim?
- Noo, dwa dni temu. Z Wami
-AAAA- uśmiechnęła się. 
Wsiadam do auta. Cholera, droga jest biała. A ja mam letnie opony. Samochód trzyma się drogi tylko dzięki sile mojerj woli. Udaje się bezpiecznie zjechać. Parę godzin zwiedzamy miasto i jedziemy do Alicante. Strasznie pada. W Alicante nie ma gdzie zaparkować. Zresztą, w tym deszczu nikomu nie chce się zwiedzać. Jedziemy do hotelu i spać


31.03 koniec przygody. Powrót

Rano jemy normalne śniadanie.
pakujemy się i jedziemy popływać

Zapowiada się ciepły dzień. Niestety o 10 musimy być na lotnisku
Wsiadamy do auta i jedziemy na lotnisko. Gosia i Tymek wysiadają, a my z Justyną jedziemy oddać samochód. Udało się. Nikt się nie doczepił do niczego. 1300 euro wraca na moje konto :) Wiber transportuje nas na lotnisko, wsiadamy w samolot i lecimy do PISlandii. Koniec przygody. Pozostaje niedosyt. a nawet poczucie porażki

Po wylądowaniu zostałem uznany za króla egzotyki:




Koszty:

Bilety lotnicze około 400zł za osobę

Ibis 104 euro

samochód 55euro

apartamentos 223,38 euro

ibis 98 euro

Paliwo 75,10+26,76 Euro


Komentarze

  1. Planujesz szczyty od południowego zachodu w kierunków wschodnim

    OdpowiedzUsuń
  2. To na GB musisz skoczyć jeszcze

    OdpowiedzUsuń
  3. Pinki: i ja, bilet mam�� Gosia

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteście suuuuuuper pozytywnie zakręceni. Justynka buziaki

    OdpowiedzUsuń
  5. To apetyt rozbudzony i szlaki przetarte teren rozeznany... I trochu Afryki mieliście pod stopami

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedzi
    1. My jedziemy do Włoch na dwa tygodnie okolice grand Paradiso i na tydzień dołączę(dołączamy) do ekipy którą idę na MB od włoch, ustalili termin 09-11.07.22 i pomyślałem o Tobie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

dubaj? plus kutaisi z WDC

Weekend 15 sierpnia Austria

Boże Ciało. KGP