22-23. 08 Gerlach. Korekta- Ferraty i Mała Fatra


1. Ja

2. Lilka

3 Justyna

4. Bartek

5. Jolka

W niedzielę rano 22 sierpnia o godzinie 04:04 startujemy z ulicy Lubiatowskiej

Nadeszła sobota. Dokładnie tydzień temu wyruszyłem na urlop. Pierwszy urlop bez telefonu. Żeby mnie nie kusiło, zostawiłem karty sim w biurze. Spakowałem sakwy i pojechałem rowerem w nieznane. Sam nie wiedziałem gdzie. Po prostu wyszedłem z biura i niech się dzieje wola Nieba. Gdzie pojadę, tam będę. Ale odpocznę od wszystkiego. Pobędę sam na sam ze sobą. Aż usłyszę swój głos. I odpocznę od codziennego hałasu. Od telefonu, od zmartwień. Wyruszyłem w stronę Suchego Lasu. Dotarłem do Trzcianki, gdzie po zaliczeniu jeziora rozbiłem swój namiot. Spałem źle. Męczyły mnie koszmary. Praca nie dała mi odpocząć. śniły mi się opóźnienia przesyłek. A nawet, że zamiast palety wysłałem GNU ?!?. Ale to była ostatnia noc koszmarów. Przekroczyłem granicę województwa. Nie myślę ani o pracy, ani o żonie, ani o dziecku. Myślę o niczym. I nie chodzi mi o Friedrichu Nietzsche. Po prostu pedałuję. Zamierzam robić około 100 km dziennie. Młody już nie jestem, nie chcę iść na rekordy. Oczywiście nogi same mnie niosły.. Drugi nocleg zaliczyłem nad Parsętą. Spotkałem tu małżeństwo z samochodem i... uwaga! : z mapą. Poprosiłem o minutę dostępu do papierowej mapy, żeby zapamiętać jak idą drogi. Może 102? a może 209 i 20 na Mazury? Nie wiem- teraz myślę o rybce w Mielenku u Chadacza. Tu mnie spotkało rozczarowanie. Nie ma piwa mieleckiego :(. Ruszyłem drogą rowerową pod wiatr. na zachód. Mam nadzieję, że jutro przestanie wiać, bo wydmuchany jestem z każdej strony. W Gąskach kupiłem nową książkę, bo starą zbyt szybko przeczytałem. W Ustroniu stwierdziłem, że jazda po ścieżce rowerowej to koszmar. Pełno ludzi. Uciekłem na starą 11, którą dotarłem do Kołobrzegu. Tu znalazłem sklep rowerowy. Kupiłem nowe rękawiczki i... nie kupiłem gaci. Bo... sklep nie sprzedaje. Bo nie ma zainteresowania. Trudno mam dwie pary. Piorę je na stacjach benzynowych. Heh- w Białogardzie wdusiłem korek w zlewozmywaku, i niestety... nie chciał wyjść. Musiałem poprosić obsługę o wiadro i podjąć się naprawy. Uciekać nie chciałem, bo trzeba było wypłukać spodenki :)... I tak dojechałem do Międzyzdrojów Kto tu nasypał te cholerne góry? Miało być płasko.. Co chwilę pada deszcz. Ale jadę pomiędzy ulewami. Bawię się wyśmienicie. Nocleg znalazłem w lesie za Międzyzdrojami. a przed Świnoujściem. Jadę bez mapy. Niech mi ktoś wyjaśni, co za baran ustawił znak Świnoujście centrum w lewo? Nadrobiłem kilka kilometrów. I tu jedyny odcinek gdzie nie pedałowałem- prom przewiózł mnie na drugą stronę rzeki. Granicę przekraczałem ścieżką rowerową. Zastanawiałem się nad kontrolą- ale jej nie było. Troszkę się rozpędziłem na zachód. Houston, mamy problem. Jeśli nie cofnę się ( a nie mam tego w zwyczaju), dojadę do Peenmunde. A mam jechać na Anklam. Skręcam z drogi rowerowej, jadę na "czuja". W końcu dojechałem do skrzyżowania- Jest- drogowskaz na Anklam. Jadę. Wiatr próbuje urwać mi głowę. Ale nie poddaję się. Kilka kilometrów dalej zjechałem z 111 na 110. uff. Wiem gdzie jestem. W lewo Świnoujście, w prawo Anklam. Kilka kilometrów w tę, czy w tamtą... :) znalazłem skrót- ścieżka rowerowa przybliżyła Anklam o kilka kilometrów. Wyjechałem z centrum znalazłem drogę na Passewalk. Cholera- ekspresówka. Zaraz się popłaczę. Trzeba wymyślić objazd. Wracam kawałek. Jest jakaś droga rowerowa w prawo. Skręcam. Mam nadzieję, że dobrze :)- widzę drogowskaz: Ueckermunde. Hm... to na wschód. Wybieram jazdę na szagę. Dojechałem do 109. Niespodzianka- tu już nie jest ekspresówką. Niemcy zrobili kilkaset  metrów ekspresówki, mnie to kosztowało ponad godzinę. Pedałuję dalej. W pasewalku skręcam na Loknitz. Zaczynam nerwowo szukać miejsca na nocleg. Jak nic zaraz nie znajdę, dojadę do Szczecina :( a nie to jest moim celem- chcę skręcić na Szwedt. Uff. Znalazłem miejsce noclegowe. Gdy rozbiłem namiot z szuwarów wyjrzała głowa. Powiedziałem, jej, że ma mnie nie straszyć. Przypomniałem sobie, że może nie rozumieć po polsku, więc ryknąłem: paszął won. Sarna uciekła. Rano wykąpałem się w jeziorku i pomknąłem na Gryfino, by dk31 dojechać do Kostrzyna. Oczywiście nie może być zbyt prosto. W Chojnej skręciłem na Moryń (kto nie był, niech żałuje). Zjadłem pół kilo sielawy smażonej i ruszyłem. Ech. Nie pamiętam na co jechać, żeby nie robić bezsensownych kółek. Zamachałem na auto. Zatrzymała się kobieta, ale na moje pytanie, stwierdziła, że to zbyt trudne kalambury:P Drugi kierowca pokierował mnie odpowiednio. Jestem niedaleko Kostrzyna, ale potwornie chce mi się pić. A całkowicie osuszyłem bidony. Zanim dojechałem do sklepu znalazłem otwarte podwórko, a przy samochodzie rodzinę. Grzecznie poprosiłem o wodę. I podziękowałem za uratowanie życia. Ustał wiatr. Rower nabrał życia. Z górki, pomimo ciężkich sakw rozpędziłem się powyżej 60km/h. Powinienem już się rozbić. Miało być 100 km, jest 150. Ale jest super jadę dalej. Przy 180 km pokłóciłem się sam ze sobą. A właściwie z własnym Rozsądkiem, który stwierdził, że mogę jechać sam- ale on z moim Sumieniem wysiada, bo nie taki był plan. Jeśli mi się spieszy do domu i chcę tam dojechać, to bez Rozsądku i bez Sumienia. No to posłuchałem ich i się rozbiłem w lesie. Rano znowu zaczęło padać. Ale pedałuję. W pewnej chwili zamyśliłem się. Na dk24 zobaczyłem parę rowerzystów. Przeszło mi przez myśl, że chętnie bym sam pośmigał rowerem. i za chwilę zacząłem rżeć jak koń. Jest! Wyłączyłem myślenie. Zapomniałem, że przecież pedałuję!!! Po 10 tys minut w ciszy, offline, dotarłem do domu!

Krótki odpoczynek i jedziemy na Słowację :)

Przyjechałem pod biuro po sharana. Patrzę- nie ma go. Obchodzę teren dookoła. Przecież musi być.
Nie ma.
Jestem pewien, że przed urlopem go tu zostawiłem. Dzwonię do Jarka:
-Jareczku, wiesz może gdzie jest mój sharanik?
-Wiem
-To zdradz mi gdzie?
-Blacharz zabrał, żeby polakierować. Nie umawiał się?
-EEE umawiał ale niekoniecznie na teraz.
Dzwonię do lakiernika:
-Panie Adamie, jak się czuje mój sharanik?
-Super
-OOOO, to dobrze, a mogę go zabrać?
-Wykluczone. Jest w trakcie lakierowania.
-OUUU, ryknąłem jak raniony łoś. Trudno. Miłego weekendu
Dzwonię do Przemka, u niego stoi różowa strzała. Nie odbiera. Szlag mnie trafia. Kilka samochodów, a nie mam czym jechać... A może wezmę tyrana??? Dzwonię:
-Kochanie, takie rzeczy tylko mnie się przytrafiają... Możesz mi pożyczyć auteczko?
-No nie bardzo
-Proszę. Autko trzeba czasem przewietrzyć na dłuższej trasie, bo zardzewieje
-No dobra
Ufff. Wracam do domu. Mamy czym jechać.


Jestem w ciężkim szoku. Tym razem Bartek z Justyną są na czas. Nie spóźnili się nawet chwili. Godzina 04:04 ruszamy z Lubiatowskiej do Wilkowic. No ta- skoro dobrze zaczęliśmy, to coś musi pójść nie tak- Jolka z pewnością się spóźni. Co zrobić, by na nas czekała? Wiem. Zagroziłem, że jeśli podjedziemy pod jej dom i jej nie będzie, zacznę trąbić, budząc wszystkich. Podziałało. Czekała przed domem. Jeszcze Lilka i ruszamy na Słowację. Naszym celem jest ferrata Skalka pri Kremnici. Byłem tam już raz... Jest tu słynny mostek


Ponoć tylko dla ludzi o stalowych nerwach. Jednak mostek nie robi na mnie wrażenia. Przechodzę go na luzie. W planie mamy zaliczyć każdą ferratkę i ucieczkę pod Gerlah. Idziemy na kolejną ferratkę:


Zwykła prosta drabka. Choć wyceniona na d. Mamy jeszcze krótką E, i w kominie C.

Wracamy pod knajpkę w okolicy samochodu. Ciekawostka. Był problem z płatnością, więc hotel kazał nam zaparkować zdarma na swoim terenie. Widziałem po drodze, że jest jeszcze jakaś ferrata po drugiej stronie. Raczej nie nastraja mnie zbyt optymistycznie- teren wydaje się "płaski" pełno drzew.
Patrzę na plan i serce zaczyna mi szybko bić. Nie, chyba się mylę. Patrzę jeszcze raz. Naprawdę?
Siadam z wrażenia. Ferrata wyceniona na "f". Nie mogę uwierzyć. Czyżby to był mój pierwszy raz? Dzisiaj?
Zmęczony po innych ferratach? eech, dlaczego nie przyszedłem tu na początku. Wołam bandę. Idziemy. Co ma być to będzie.  

Na ferracie wisi jakiś człowiek. Widać że nie może sobie poradzić. Ciekawe, co będzie z nami. W dole kilka osób kibicuje. Niedobrze. Nie lubię jak ktoś przygląda się mojej porażce. Serce szybko bije, na policzkach wypieki. Pierwsza idzie Justyna. Potem Jolka i ja. Reszta zdezerterowała. Justyna przeszła. Jolka też dała radę. A ja za długo wisiałem. Niby odpoczywałem, ale mięśnie cały czas napięte. Jeeeest. Przeszedłem najcięższy odcinek. 


Ale mięśnie mam zupełnie zbułowane. Muszę wyrestować. Muszę złapać oddech. Nie mogę. Ale zbieram się. Sukces. Pierwsza ferrata f w moim życiu zaliczona!
Idziemy do knajpy, i jedziemy pod Gerlah. Docieramy po 20. Z parkingu (10Euro) jedziemy hotelowym samochodem. Prognoza pogody negatywna. Deszcz. Chmury wszędzie. Na miejscu część ekipy jest rozczarowana. Sauna zamknięta. Czynna tylko do 21. Idziemy spać. W piętrowym apartamencie. Niestety w nocy pada. Rano nie widać gór. Chmury i Deszcz. Po pysznym śniadaniu jesteśmy pogodzeni z losem. Góra poczeka. A smutno byłoby nam, gdyby z naszej piątki wróciła dwójka, a reszta została tu na zawsze. Jeszcze dużo szczytów przed nami. Szukamy więc alternatywy. Jedziemy na Małą Fatrę. Bardzo ciekawe miejsce. Zatrzymujemy się na parkingu (5Euro). Idziemy do knajpki i na szczyt, bardzo malowniczą drogą.
Na razie nie pada. Jest mokro, duszno, ale idziemy. Jestem cały mokry.





Dochodzimy do szczytu. Cała nasza piątka

Jak zawsze w takich momentach robi mi się smutno. Koniec przygody. Wracamy do samochodu. EECH. Jeszcze nie wyruszyliśmy  a już tęsknimy.

Rozliczenie kosztów:
Hotel 306 Euro
Parking1 10 Euro
Parking2 5 Euro
Autostrady: 32,40
Paliwo 714 zł 
Kurs jaki mi liczy bank: 4,74
Konto do wpłaty w PLN 92 1020 0029 9000 2009 5643 7773
Konto do wpłaty w Euro BE 21974040467403 (sepa). żeby nikt nie zarzucił mi bandyckiego przelicznika. 

Komentarze

  1. No to pytanie kiedy masz ochotę? :) jest nas już dwie osoby. Więc możemy śmigać:d

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie na Gerlach też bym się wybrał, długie dni obecnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie jedyna opcja na Gerlach w lipcu to 18-19 lipca (czyli tak jak mówiłeś Adi na wyjeździe - niedziela i poniedziałek). Ale jak pozostałym nie pasuje (a z tego co pamiętam Lilce nie) to luzik , ja nie mam ciśnienia :), z resztą musiałabym się jeszcze upewnić w robocie czy mnie puszczą (na razie odkryłam, że mam jeszcze jeden wolny dzień w robocie o którym nie wiedziałam XD)

    OdpowiedzUsuń
  4. w drugiej połowie sierpnia chętnie. Wolałabym z niedzielą :)

    OdpowiedzUsuń
  5. 22, 23 sierpnia (niedziela, poniedziałek)?

    OdpowiedzUsuń
  6. Brzmi dobrze termin 22-23.08 :) mi tak też pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Czy znamy godzinę wyjazdu w niedzielę? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniały odpoczynek od codzienności...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

dubaj? plus kutaisi z WDC

Juz po operacji, czas na Hohe Wand 12 sierpnia

24.12 Święta w Alpach?