Sierpień , Grintovec. 5 sierpień.


Grintovec

Najwyższy szczyt Alp Kamnicko-Sawińskich jest łatwo rozpoznawalny w panoramach ze względu na kształt regularnego stożka. Grintovec jest najłatwiej dostępnym wysokim szczytem w paśmie. Południowy skłon zwany Streha (dach) ma charakter stromego, skalistego trawnika i umożliwia pozbawione trudności technicznych, choć męczące ze względu na ogromną deniwelację, dojście do wierzchołka. Szlaki wiodące z północy mają już charakter średnio trudnych via ferrataprowadzących po przepastnych kilkusetmetrowych ścianach nad Jezerskiem.

Góra jest również areną odbywającego się na przełomie lipca i sierpnia ekstremalnego biegu górskiego Tek na GrintovecMordercza trasa wiedzie z Kamniškiej Bistricy przez Kokrsko sedlo na szczyt, a jej parametry mówią same za siebie: 9600 m długości i 1957 m podbiegu. Obecny rekord nowozelandczyka Jonathana Wyatta wynosi 1 godzinę 15 minut i 43 sekundy. Przeciętnemu turyście trasa taka zabierze około 6 godzin. 

Lista chętnych:

1. Bartek
2. Ja
3. Justyna
4. Lilka 

Nadszedł TEN dzień. Za chwilę kończę pracę. Śmigam do fryzjera i... spać. Starujemy o 00:28 z Lubiatowskiej. I jedziemy do Leszna. A potem na Wrocław, Kłodzko, Brno, Wien, Villach. Tu warto zaoszczędzić kilkanaście Euro i zjechać z autostrady :).  Wyruszyliśmy z 18 minutowym opóźnieniem. Bartek się nie wyrobił. Obojętnie co byśmy robili i tak startujemy później niż zaplanowano... Pojechaliśmy po Lilkę i w 4osoby ruszyliśmy sharanem na Słowenie. Okazało się, że wszyscy są  zmęczeni. Więc pierwszy odcinek, do połowy Czech miałem kierownicze stanowisko. Później zamieniłem się z Bartkiem. Przed Mikulovem Justyna miała przejąć stery, ale... Wymanewrowała mnie. No cóż. Pojechałem. Tuż za granicą, poprosiłem Justynę, żeby kupiła winietę. Pamiętałem, że na stacji obsługują karty od 10 euro...Poniżej tej kwoty trzeba płacić gotówką. To nie Polska, to zacofana Austria. Żona wybiegła że stacji:

- Ale jaka winietę mam kupić??

- Na 10 dni.

- No tak, ale czeska, czy austriacka?

- Buhahahahah, wybuchnąłem głośnym śmiechem

- Nie śmiej się, spałam. To jaka?

- Austriacka

- To dobrze, bo jest tańsza:)

Wyruszyliśmy dalej. Postanowiłem, że przyjadę za Wien, i wtedy się zamienię. Pada. Pogoda barowa, mam nadzieję, że w Poznaniu rowerzyści nie zamokli. Zatrzymałem samochód, na parkingu. Tuż koło toalet:

- Moi drodzy, jak ktoś chce, może zrobić siusiu

- Naprawdę?? Gdzie tu jest toaleta???

- Kochanie, dwa  metry od samochodu. Jesteś pewna, że dasz radę prowadzić???

- Phi- i wyszła z auta. 

Ale później usiadła za kierownicą. Ja na wszelki wypadek postanowiłem, że chwilę będę czuwał, Bartek na stoliku zrobionym z nóg Lilki, odpalił laptopa i zaczął dzwonić do klientów.  Pracoholizm. Muszę go  jakoś uciszyć, żebym mógł spać...

Dojechaliśmy do Villach. Pamiętny drogiego tunelu, kazałem skręcić na darmowa drogę do Mojstrany. Lilka przeszła szybki kurs jazdy po górach. Stanowczo za mało uczymy się praktycznej jazdy. Nie wiedziała, że trzeba hamować silnikiem. Była przerażona, że silnik wyje. Ciężko było jej zrozumieć, że, dzięki temu, wszystko jest ok. Na polnej, wąskiej drodze, pnącej się ostro w górę, musieliśmy przepuścić samochód. Lilka stanęła z prawej strony. Ruszenie okazało się dla niej zbyt trudne. Auto wyglądało, jakby miało wzbić się w powietrze. 25%. Chyba nie ma w Polsce takiego miejsca. Zgasł jej silnik. Twarz poczerwieniała z przejęcia, ale zaraz krew odpłynęła i zrobiła się blada. Kolejna próba. Silnik odpalił, delikatnie popuszcza sprzęgło, czuje, że samochód rwie się do przodu, ale z emocji za szybko puszcza  lewa nogę ze sprzęgła. Znowu gaśnie silnik. Twarz Lilki robi się zielona. Próbuję ponownie. Ponownie się nie udało. Chciałem wytłumaczyć co należy zrobić, ale gdy spojrzałem w jej oczy wiedziałem, że kolejna próba może skończyć się wezwaniem pogotowia. Wywróciła białka oczu. Płytki, szybki oddech, widoczne ślady paniki w oczach. Mówię, że zamienimy się. Wysiadłem. Lilka przez chwilę bała się opuścić auto, bo miała wrażenie, że jak się ruszy, to samochód spadnie w urwisko. Ale wyszła. Uff. Miękkie nogi, ale udało jej się wsiąść na miejsce pasażera. Usiadłem za kierownica. Phi, co to dla mnie.... i zgasł mi silnik. Czasami pewność siebie gubi nawet najlepszych. Spokorniałem. Ruszyłem ponownie. Właściwie, to ruszyłem pierwszy raz. Bo poprzednia próba zaliczyła się totalna poruta. Podjeżdżamy pod parking przy samym schronisku. Oczywiście musieliśmy zapłacić za postój samochodu. Na szczęście, to tylko 3,5 euro za dzien. Opłaciliśmy dwa dni. Zaparkowałem w super miejscu. Po mojej stronie dało się bezproblemowo wyjść, natomiast z prawej strony, bez gumiaków, lub stroju płetwonurka, opuszczenie pojazdu nie miało sensu. Przeparkowałem. Zaczynamy się wypakowywać. Ale szybko stwierdziłem, że lepiej iść na pusto, zobaczyć czy nas wpuszcza. Miałem rację. Jest 13. A wpuszczana na nocleg dopiero od 16. Zatem idziemy na spacerek, zobaczyć jak będzie wyglądała nasza jutrzejszą trasa. Doszliśmy do rozgałęzienia drogi: jedna idzie w głąb doliny Vrata, druga przez Prag wiedzie na Triglav. Ale planuje iść jutro przez Tomanova, a tędy wracać. Napiłem się wody ze strumienia i mówię do zony:
- kochanie, nigdy nie kochałem się w Słowenii, może skręcimy do lasu
To co usłyszałem, nie nadaje się do powtórzenia. W każdym razie zrozumiałem, że nie... 
I że głośno nie mam tego tematu poruszać. Przecież to nie średniowiecze, i wydaje mi się, że nie powinien to być temat tabu, a ani Lilka, ani Bartek nie powinni czuć się zgorszeni, że skręcamy w las, w wiadomym celu. Ale nic z tego... wracamy w stronę schroniska. Po drodze ciekawostka. Strumień który wcześniej płynął... wyparował. Nie ma go. Jest wysuszony ślad po wodzie. Ładny, szeroki, ale bez wody. Próbujemy z Bartkiem rozkminić co się stało z woda. Padła idea, że może po prostu rzeczka się rozwidliła, a my tego nie widzieliśmy. Patrzymy na ścianę, mówię, że nie wydaje mi się, żeby gdzieś za ścianą znowu teren się obniżał. Ale dla sprawdzenia teorii, skręcamy w stronę Prag. I niespodzianka. Szlak zamknięty. Smutno mi się zrobiło, wygląda na to, że muszę trochę zmienić plan. Wspinamy się trochę, zamkniętym szlakiem, ale nie ma obniżenia. Nie ma drugiej rzeczki. Wracamy. Jedyne sensowne tłumaczenie, to: rzeka płynie dalej pod ziemią. Innego tłumaczenia nie ma. Wracamy do schroniska. Czekamy do godziny 16. Idziemy się zameldować. I spać. Przy recepcji okazało się, że nie mam naszych kart Av. Wrrrr. Są w domu. Chcę zadzwonić do Alpenverien Polska, ale nie mam internetu. Przeglądarka nie działa. Działa tylko GG. Odzywam się zatem na pierwszej dostępnej osoby:
- Podaj mi numer do Av polska
- ‎123917000
- Dzięki.
- Coś się stało? Wypadek???
- Nie, nie mam naszych kart
- Uff
Dzwonie do Av. Usłyszałem, że już nie pracują, ale, że mam wysłać maila. Taaaa, przy tym zasięgu. Ale wysyłam. Udało się, ale za chwilę przychodzi zwrotka, że mail niedostarczony, bo błędny adres. Patrzę na maila: zgubiłem 'l'. Wysyłam ponownie. Szukam zasięgu, jak za starych dobrych lat w Białej. Jest. Udało się wysłać. Znowu przychodzi zwrotka. ‎Czytam dokładnie, przestawiłem literki. Znowu próbuje znaleźć zasięg. Chyba się udało. Po paru godzinach dosyłają nam karty na maila.
 Jest już 16:20. Przychodzi moja banda:
- Idziemy do pokoju
- Kochanie, a co z naszymi avałkami? Nie były potrzebne?
- Zeskanowałam jedna i wystarczyło
- A paszporty kowidowe?
- Tez zeskanowaliśmy jeden i im starczyło.
- Woow, to idziemy do pokoju.
Okazało się, że dostaliśmy pokój pięcioosobowy. W dobie kowidowej, wraz z pościelą. Właściwie, to z prześcieradłem, założonym na materacu, i drugim prześcieradłem do przykrycia się. Plus po dwa koce. Moje łóżko było pod samym oknem. Trochę przeszkadzało mi, że słychać ludzi z dołu, i że czasem czuć smród ćmików. Ale wolałem tak, niż spać przy zamkniętym. Niestety, moje łóżko miało defekt. Potwornie skrzypiało. Wystarczyło wyprostować nogi, by dobywał się z niego dźwięk. Pomyślałem, że gdyby Justyna zechciała 'położyć' się że mną, to by się rozpadło. Ustaliliśmy, że wstajemy rano (po 4) i idziemy na Triga. Poszliśmy spać. Jak dzieci o 17. Udało nam się jeszcze piwko wypić:) 
Bartek wymyślił, że musi popracować. Zdrzemnie się, i włączy laptopa. Spytał, czy może wziąć sharana, by zjechać do Mojstrany w poszukiwaniu internetu. Dałem mu kluczyki. 
Wysłałem sms do Agaty, z informacją gdzie jesteśmy i co planujemy. Odpisała w nocy...
Wstaliśmy rano. Z ciekawością spytałem Bartka, czy zrobił, to co chciał:
- Tak, wyspałem się. Ale... nie pracowałem.
- Hehe, na zdrowie Ci wyjdzie :p

Z zza drzwi słychać ludzi, którzy też szykują się na Triglav. Odczytałem sms od Agaty, że razem z Tomkiem są w domu pod Triglavem. Też tam kiedyś spałem. W weekend majowy. Pierwsza alpejska przygoda. Byliśmy z Dorota, Kornikiem, Michałem. I pewnie z kimś jeszcze, ale nie pamiętam z kim:) scena jaka zapamiętałem, to upalne majowe słońce. Temperatura około 20 stopni, pełno śniegu. Wchodzę do schroniska, do toalety. Temperatura w toalecie poniżej zera. Na podłodze kilkunasto centymetrowa‎ warstwa lodu... W nocy też było zimno. Pamiętam, że Kornik i Michał spali w kuchni na ławeczkach. Tylko my z Dorota poszliśmy do lóżka. Razem do jednego:) ale piętrowego. Ona na górze, ja na dole :p
Wyszliśmy z Alijev dom. Jest jeszcze ciemno. Bartek zapalił lampę, oślepiając wszystkich.‎ Trudno. Bartka z Lilka puściłem przodem. Trzymam 'bezpieczny' dystans, żeby światło nas nie oślepiało. W ciemności widać gwiazdy. Widać też kontury gór. Jest ślicznie, bajkowo. Przechodzimy koło pomnika i skręcamy w stronę potoku. Nabieram wody do bukłaka. Dosypuję Isostar. Trzeba dbać o odpowiednie nawodnienie organizmu. Idziemy dalej. Po paru metrach zatrzymujemy się na śniadanie. Czuć emocje. Każdy z nas cieszy się na zdobycie najwyższego szczytu Słowenii. Ale tylko ja tu byłem. Czytając opisy trasy, mam wrażenie, że zupełnie inaczej zapamiętałem drogę. Tu ma być trudna ferrata. Ja nie pamiętam by było ciężko technicznie. Jesteśmy wyposażeni w uprzęże, lonże, i ekspresy. Bartek chciał wziąć czekam, ale mu to wybiłem z głowy. Tego, że nie ma lodowca jestem pewien. Czekan niech czeka. Lilka chciała wziąć raki. Również jej to wybiłem. Dzięki temu mają trochę lżej:) idziemy po ścianie. Jest dużo ułatwień, ze skał wystają metalowe pręty, czasami jest linka. 


Ale uprząż mam cały czas w plecaku. Dochodzimy do przełęczy. Skróciłem sobie drogę, przez piargi. Dzięki temu z bliska zobaczyłem kozice. Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: baranie, wracaj na szlak, bo se giry połamiesz. Posłusznie wróciłem.:) jesteśmy na 2200. Do schroniska pozostało już niewiele. Teren się wypolszczył. I wszędzie widać łachy śniegu. Zaczynam się zastanawiać, czy damy radę dojść, czy jednak nas lód pokona.


O tym, że metalowych ułatwień jest za dużo, świadczy fakt, że przed schroniskiem duża część drogi zrobiliśmy bokiem. Poniżej ferraty, której po prostu nie zauważyliśmy. Pamiętam, że zarówno za pierwszym razem, jak drugim końcówkę robiliśmy dołem. Wychodzimy prosto na schronisko. Czuję się niezbyt dobrze. Za dużo słońca. A może, za dużo przebywam w klimatyzacji. Obstawiam, że za dużo słońca:). Wchodzimy do środka. Proszę żonę o piwo i spaghetti. Mam nadzieję, że poczuje się lepiej. Siedzimy i jemy. Nie mogę dodzwonić się ani do Agaty, ani do Tomka. A miłobyloby ich zobaczyć. Wysłałem im smsy. Zjadłem. Chcę pogonić towarzystwo do wyjścia i nagle... pojawia się Agata, a za nią Tomek. Jak się okazało, wyszli rano na Triglav. A wczoraj wchodzili przez zamknięty szlak, przez tomanova. Tomek jest przekonany, że nie widział informacji, że szlak jest zamknięty... 


Zamierzają zejść przez Prag i jechać do Wien, zwiedzić miasto. Żegnamy się i idziemy na szczyt. Martwię się, że jest sporo ludzi. Cała droga na szczyt powinna nam zająć godzinę. Jednak przy dużym ruchu, jest to nierealne, bo na linkach trzeba się nawzajem przepuszczać. W końcu doszliśmy do szczytu. W czwórkę weszliśmy do metalowego schronu i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. 


Właściwie, to zrobił nam je inny turysta :d. Odkąd byłem tu pierwszy raz, byłem przekonany, że Triglava nie widać z dołu. Myliłem się. Z wierzchołka mieliśmy idealny widok na Alijev dom. Za to nie udało nam się wypatrzyć ani Adriatyku, ani nawet Marmolady... może następnym razem:). 



Wyruszyliśmy w dol. Justyna była przerażona. Mówiła, że jest jedno miejsce na trasie straszne, że nie da rady. Moja uprząż cały czas ciąży w plecaku. Zeszliśmy pod schronisko, a moja żona nie znalazła tego strasznego miejsca:) -jednak okazało się łatwe. Nie zamierzamy schodzić ta sama droga. Zamierzamy wejść na kolejne szczyty. Najważniejszy jest szczyt Rz. Prawda, że ładna nazwa?:d
Czuję się okropnie. Przegrzany. Pytam, czy ktoś ma paracetamol. Dostaje tabletkę ibuprofenu. Mam nadzieję, że poczuje się lepiej. Idziemy w stronę schroniska (...). Zejście z Rz jest już proste. Przy schronisku położyłem się na chwilę na ławce. Po chwili ruszamy w dol. Dochodzimy do rozstaju dróg. Teraz przez 5 min nasz szlak pokrywa się z porannym wejściem. Szybka matematyka i wychodzi nam, ze... Słoweńcy nie potrafią liczyć czasu. Od rozstaju w górę wychodzi 20 min, a w dol... 30. Wyższa matematyka...
Schodzimy droga przez tomanova (...). Ma początku ładny trawers, nad przepaścią. Ale ogólnie szlak dobrze ubezpieczony. Tylko zmęczenie daje nam się już we znaki. Justyna mówi, że jest okropnie. Początki paniki. Na szczęście szybko ja zażegnała. ‎Schodzimy dalej. O 18:25 Lilka zaczęła się zakładać, że do 19 zejdziemy w dol. Zarówno ja, jak i Bartek, jesteśmy przekonani, że to nierealne. Ale Lilka zakłada się z Bartkiem i rusza szybkim krokiem w dól. My też chcąc, nie chcąc,  przyspieszamy. Prawie zbiegamy. Niestety, o 19, Lilka musiała przyznać się do porażki. Nie udało się. Justyna jest już mocno wyczerpana. Siadamy, a Lilka z Bartkiem mkną dalej w dól. Nie będziemy ich gonić. 50 min później dochodzimy do schroniska.
Wody w strumieniu nie znaleźliśmy. Skoro jej nie ma, to musi płynąć pod ziemia :d 
Idziemy pod prysznic. Pierwsza idzie Lilka. Zanim też wyruszyłem, wróciła wściekła, że ciepła woda (za euro), płynie tak krótko, ze nie zdołała nic zrobić. Pytam żony, czy ma monetę, nie miała. Ale dostałem euro od Lilki. Poszedłem pod prysznic. Przygotowałem się. Zanim wrzuciłem monetę, rozebrałem się. Przygotowałem szampon. Byle szybko, byle ciepła woda wystarczyła, bo drugiego eurasa nie mam. Głupkowato urządzenie na monety jest przed wejściem do kabiny
Wrzucam monetę, wbiegam do kabiny. Woda nie leci. Coś nie wyszło. Szybko zakładam ręcznik. Wychodzę. Maszyna jest prosta. Dwa otworki na monety i przycisk. Wduszam go. Moneta wyleciał. Wrzucam ponownie. Woda nie leci. Wduszam przycisk, moneta wylatuje. Wrrr. Idę do drugiej kabiny. Wrzucam monetę. Pojawia się na wyświetlaczu 3,26. Nie wiem co autor miał na myśli, szybko przerzucam swoje rzeczy z kabiny do kabiny. Wchodzę pod prysznic. Jest! Leci ciepła woda. Szybko myję włosy, namydlam ciało. Spłukuje. Woda nadal leci. Zawsze myje włosy dwa razy, więc zaryzykuje. Może zdążę drugi raz. Zdążyłem. Wiec... stoję pod prysznicem, woda się leje. Normalnie bym już wyszedł, ale woda nadal leci. Kurczę. Zapłaciłem eurasa, szkoda wychodzić. Siedzę więc dalej. Czas się dłuży. A woda nadal leci. Ucieszyłem się, gdy w końcu przestała. Owszem, mogłem wcześniej skończyć, ale... przecież zapłaciłem!
Wróciłem do naszego pokoju, położyłem się na łóżko. Mówię do Lilki:
- Tej, nie wiem, co Ty robiłaś, ale mi wody starczyło. Nawet było za dużo.
- Hm... to co dziewczynki robią pod prysznicem, a nawet włosów nie umyłem
Wrócił Bartek spod prysznica:
- Woda leciała i leciała, w końcu wyszedłem. Nie doczekałem się odcięcia ciepłej.
Hm... No to ja nie wiem, co robią dziewczynki pod prysznicem. Może mnie kiedyś ktoś oświeci
Postanowiłem pociągnąć temat z wczoraj. Może dzisiaj się uda. Chrumkałem znacząco i zapytałem:
- Bartek, Lilka, nie chcecie może przejść się na spacer?
Bartek załapał o co mi chodzi:
-to co za godzinę mamy wrócić?
Na to Lilka odparła:
- zwariowałeś? Oni są 14 lat po ślubie, 10 minut wystarczy!
Niestety, moja żona skwitowała to:
- Przestańcie, zostanie w lóżkach
No i znowu poszliśmy grzecznie spać

Rano wstaliśmy przed piąta. Wzięliśmy wszystkie nasze rzeczy i udaliśmy się do auta. Jedziemy na Grintovec, cel naszej wycieczki.
Z satysfakcja stwierdzam, że miałem rację, żeby Triglava zrobić w piątek, a nasz cel w sobotę. Tłumy ludzi z czołówkami idzie na szczyt. Na parkingu nie ma już miejsc, choć w czwartek świecił pustkami. Z pewnością ktoś się ucieszy, że zrobiliśmy mu miejsce:). Zjeżdżamy. Na wąskiej drodze mija nas kilkadziesiąt samochodów. Dziewczyny cieszą się, że nie one prowadzą. Zjechałem do Mojstrany. Skręciłem na 'czuja' bo nawi była wyłączona: brak zasięgu. Poprosiłem żonę o odpalenie jej. Hurra. Jadę dobrze. W sumie nic dziwnego, skoro od kilku miesięcy patrzyłem na mapę, gdzie znajduje się cel. Ludzie pytają: skąd Grintovec? Proste. Jeden z naszych klientów wysyłał kiedyś przesyłkę do Komendy. A ,że zawsze jestem ciekawy, gdzie znajduje się miejsce docelowe, sprawdziłem to na mapie. I postanowiłem: gdy skończy się koronaświr, jadę na Grintovec. Pierwszy szczyt który rzucił mi się w oczy, w okolicy Komendy. Nie wiedziałem, że to najwyższy szczyt w Alpach Kamnicko-Sawińskich.
W połowie drogi zmorzył mnie sen. Zamieniłem się z Bartkiem. Dojechał na parking pod schroniskiem. Szybki przepak. Uzupełnienie wody i ruszamy. Coś nie dawało mi spokoju. Pytam Bartka, czy sprawdzał może mapę. Mówi, że nie, ale sprawdzi. Doszliśmy do zagrody osłów. Nie wiem, co Bartek zasugerował, ale do jednego z nich zwrócił się: cześć Lilka:). Sprawdził mapę: mówi, że można podjechać wyżej. No tak. Przypomniałem sobie, że była taka informacja. Ale z podniecenia tracę rozum:). Towarzystwo postanowiło wrócić sto metrów w dół po auto. Ja ze swoim lenistwem i plecakiem, pozostałem przy osłach. ‎W pewnej chwili osły wystrzeżyly zęby w promiennym uśmiechu i wydały okrzyk przywitania. Z domu wyszła do nich gospodyni z siatka jabłek. Dała każdemu w zęby po jednym, resztę rzuciła im przez płot. Pierwszy raz widziałem tak ucieszone zwierzęta:). Przyjechał mój samochód. Ruszyliśmy w górę. Justyna na telefonie Bartka spędziła nasze położenie. W pewnej chwili na telefonie pokazało się że jesteśmy na szczycie. Nawigacja padła. Sprawdziłem na swojej. Dojechaliśmy do ostatniego parkingu. Niestety zapełnionego. Dróżka prowadzi w górę. Albo wracamy na wstecznym, albo jedziemy dalej. Wygrało dalej. Nasza nagroda było wspaniale miejsce parkingowe.
Na wszelki wypadek podłożyliśmy kamienie pod kola... przechyl samochodu jest dość znaczny.

Wzięliśmy plecaki i wróciliśmy w stronę parkingu. Na drogowskazie mamy 4,5h. Ale mam wrażenie, że pójdziemy dużo dłużej. Jeszcze nie wiem, że to ja będę spowalniaczem. Po paru krokach okazuje się, że jestem cały mokry. Jest duszno i wilgotno. Nie mogę złapać oddechu. Myślę, o zawróceniu. Co chwilę przystaje. Gniecie mnie w klatce, ale nie poddaje się. Motywuje mnie myśl, że jestem sprawca tego wyjazdu. Przystaje, łapie oddech. Opóźniam. Ale idę. 
Bartek też narzeka, że się poci. Czyli odczucie dyskomfortu ma każdy. Na jednym z postojów Justyna czyta relacje z netu, z wejścia na szczyt. Okazuje się strasznie subiektywna. Zawsze powtarzam, że nie warto sugerować się opiniami obcych ludzi. Każdy ma inne odczucia. Po wyjściu z lasu, odzyskałem oddech. Poczułem się, jakby ktoś wymienił mi bateryjki. Uśmiech pojawił się na ustach. Wiem, że dojdę. Z radością witam wszystkich głośnym i optymistycznym: hej, hej. W którymś momencie usłyszałem: a może zamiast hej, hej, będziesz mówił np: odkurzacz. Oni i tak odpowiadają coś czego nie rozumiemy. Jednak pozostałem przy hej hej.
Doszliśmy do schroniska na przełęczy. Zza okna widać owce. Dobrze, że nie są tak głośne i liczne jak na K2 w zeszłym roku


Do celu mamy dwie godziny. I chmury. I wyraźne obniżenie temperatury. Dla mnie bomba. Założyłem nawet długie, ciepłe zimowe spodnie (dresy). Idziemy na szczyt. Zdobyć cel 2021roku. Przed szczytem porzuciłem plecak, i założyłem kurtkę.


 Bartek z Lilką chcą wracać inna droga, jednak my z Justyna wracamy tym samym szlakiem. Jak się okazało: dobrze, bo oni szli granióweczką- dużo trudniejszym szlakiem niż nasz. Justyna mogłaby mi nie wybaczyć. Gdy zbliżaliśmy się do schroniska 


zadzwoniłem do Bartka,- po za zasięgiem. Wysłałem im sms, że jesteśmy w schronisku. Po krótkim postoju ruszyliśmy w dol. Pod koniec piargowego zejścia, dostałem sms, że za chwilę też będą w schronisku. Super. Idziemy wolno. Znowu jest duszno i gorąco. Znowu tracę oddech. Zaczynam marzyc o klimatyzacji. Doszliśmy do samochodu, zjechałem nim kilka metrów na parking. Kolejna wiadomość do Bartka: kiedy będziecie?
-za 8minut
-cudownie.
Czekamy. Pojawił się Bartek. Porzucił Lilkę. Ale po kilku minutach i ona do nas doszła. Zjechaliśmy na parking. Idziemy ogarnąć nocleg. Strasznie chce mi się pić. W lesie skończył mi się Isostar. Wyciągnąłem piwo z lodówki, za co otrzymałem reprymendę od obsługi. Trudno, byle coś wypić. Zamówiliśmy jedzenie. Restauracje za kilka minut zamykają. Dobrze, że się pospieszyliśmy. Najedzeni  idziemy do pokoju. Lóżka nie skrzypią. I jest darmowa ciepła woda! Hurra. Bardzo szybko zasnęliśmy. Słabo spałem, bo strasznie gorąco było. Kończy się nasza przygoda.
Rano w niedziele wsiedliśmy do auta. Towarzystwo zasnęło. A ja ruszyłem w stronę ferraty robert kompf, pod Wien. Umówiłem się tam z Patrycja, ma wziąć Dominika. O 10:30 zaparkowaliśmy na parkingu. Zanim przygotowaliśmy szpej, dojechała Pati. Razem poszliśmy pod skałę. Jako, że nie mieliśmy wystarczaj ilości uprzęży, najpierw poszli Bartek z Lilka. Gdy wrócili, ruszyliśmy z Dominikiem i Pati. Pati stwierdziła, że się kiepsko czuje, i zrezygnowała. Na skale pozostała nasza trójka. Potwornie zmęczyłem się asekurowaniem młodego. Jednak to obce dziecko‎.... trzeba bardziej uważać


 Gdy zeszliśmy z ferraty byłem mokry. Pojechaliśmy nad Alter Donau, gdzie płeć męska wykopała się się. Płeć żeńska woli jak widać perfuma, niż się umyć:p 




Po kąpieli udaliśmy się do Alexa na darmową kawę. Nie można być w Wiedniu i nie wypić kawy:P Wyruszyliśmy do Polski. Odmówiłem prowadzenia auta. Ale zamiast spać, chwyciłem telefon i zacząłem pisać. Prowadzi Justyna. Kawałek za Brnem zatrzymalismy się w knajpie.


 Dalej ma prowadzić Bartek. Zamówił sobie piwo bezalko, ale chyba mu zaszkodziło. Zaczął nam opowiadać, że jego znajomy miał pasiekę kóz. Nie wiemy, czy te kozy bzykały skrzydełkami i dawały mleko? 
Więc nie jestem pewien, czy jazda z nim jest bezpieczna:)
Lilka czuje się fatalnie. Weszliśmy do samochodu i zasnęła.

Ja też teraz się zdrzemnę.

Koszty:
Paliwo 681,05 zł plus   55 Euro
Parking 7 Euro
Winieta 9,5 Euro
Pozostałe koszty samochodowe 50 zł (płyny eksploatacyjne itp), 
Razem:
731,05 plus 71,5 euro. To na złotówki daje: 1060 zł. 
265 zł na osobę. konto 52 1140 2004 0000 3102 7426 2416

Komentarze

  1. Ja bardzo chętny na taki wyjazd !!! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a możesz zdradzić, kim jesteś/ bo anonimowy niewiele mówi :P

      Usuń
    2. Bartek, choć nadal anonimowy ;)

      Usuń
  2. Też chcę jeśl8 owcze nie będą kolidować :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Również chętna jeśli wyjazd po 30 lipca :)

    OdpowiedzUsuń
  4. eeeech, a mi ten termin średnio pasuje. Tak dużo możliwości, tak mało urlopu XD

    OdpowiedzUsuń
  5. muszę przemyśleć co i jak ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. bo mam wstępnie zarezerwowane 2 pierwsze tygodnie sierpnia na dłuższy wyjazd. Muszę pomyśleć ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

dubaj? plus kutaisi z WDC

Juz po operacji, czas na Hohe Wand 12 sierpnia

24.12 Święta w Alpach?