Bystra 24.04.2021 Nosal 25.04
Po podróży w Bieszczady wylądowałem w moich ukochanych Tatrach. Justyna i Bartek są tu już od kilku dni. Wiem, że piątek będzie ciężkim dniem. Mam dyżur przy komputerze. Odbieram telefony od klientów, wpisuję zlecenia i wydaję je kurierom. Takie dziwne wakacje przedsiębiorcy. Niby w tatrach, a uwiązany do komputera. Do laptopa mam podłączony drugi monitor. Ale zapomniałem klawiatury. Na szczęście Bartek jest takim samym beznadziejnym przypadkiem jak ja, i też przyjechał w góry z całym zestawem komputerowym. W piątek wybiera się razem z Justyną w góry, więc pożycza mi klawiaturę.
Na ten weekend miało jechać kilka osób. Tomek, Wiola, Natka, Lilka, drugi Tomek, Czarek, Gosia i druga Gosia. Po kolei wszyscy się wykruszali. Jeden z ostatnich wykruszył się Tomek. Czuję się temu trochę winny, bo nie dogadałem z nim godzin wyjazdu. Myślał, że wyjedziemy w nocy i udamy się prosto na szlak. Kiedyś tak robiłem. Ale odkąd świat znormalniał dzięki pandemii strachu i głupoty, już tak nie robię. Ostatecznie miała jechać tylko Lilka i Natka. Pomyślałem, że bezsensu żeby jechały samochodem, i można to załatwić inaczej. Poinformowałem obie, jak sprawa wygląda. Dostałem sms od Natki:
- ja pier@#$le
- trudno, pojadę następnym razem-
- ch!@#j jadę. co i jak.
W sumie trzy SMSy wysłała mi w ciągu 15 sekund.
Druga była Lilka. Ta mnie mało jeszcze zna i nie wie, że kwestię logistyki zostawia się zawsze na mojej głowie. i że wtedy wszystko gra. Zirytowała się, że w taki sposób organizuję transport, i dużo nie brakowało, a nie pojechałaby. Na szczęście dała się przekonać.
Załatwiłem dziewczynom transport via blabla. Już w czwartek wymieniłem się wiadomościami z kilkoma kierowcami, więc wszystko miałem przygotowane. Umówiłem dziewczyny, podałem numery telefonu i obiecałem, że odbiorę je w odpowiednim miejscu w Krakowie. Skończyłem pracę koło 16. I pojawił się dylemat: co robić. Szybkie wejście na Nosal, i jechać do Krakowa? NIE. Ja już dobrze znam swój pociąg do przygody. Wyjdę w stronę Nosala, a licho porwie mnie dalej. Moja silna wola? Wystarczy jeden szept, i już gna mnie na wierzchołki. I nie mogę tego pędu zatrzymać. Postanowiłem więc wyjechać do Krakowa wcześniej. W Poroninie kupiłem sobie pizzę, ze spokojem ją zjadłem, a czas jakby stał w miejscu. Ze spokojem ruszyłem na Kraków. Wyjątkowo karnie jechałem, nigdzie nie przekroczyłem prędkości. Ale też nigdzie nie było korków. Koło 18 byłem już w umówionym na 21 miejscu. I tu odezwała się moja niechęć do "robienia nic". Chwyciłem telefon i napisałem SMS do Magdy:
- Może korekta planów. Pakujesz się i w Tatry? :)
- O której?
- Za dwie h?
-Łooo, aż tak to nie dam rady, bo dopiero za 2h będę w mieszkaniu.... Myślałam, że wieczorem bardziej... Na 22 bym się wyrobiła...
- Dziewczyny będą wcześniej
-20:30 najwcześniej
- Ok. Tylko się pospiesz.
I pojechałem pod jej blok w Krakowie. Miałem trochę czasu, więc zapuściłem sobie Rammsteina, w telefonie odpaliłem tekst piosenek z tłumaczeniem i zacząłem śpiewać. Choć Śpiewem to trudno nazwać- głosu do śpiewania to ja nie mam. No dobrze. Darłem mordę próbując przekrzyczeć Tilla. Ach, jak mi brakuje koncertów rockowych... Gdy dałem ujście wszystkim emocjom spojrzałem na zegarek. 20:40 a Magdy nie ma. Za chwilę Lilka i Natka będą na miejscu, a umówiłem je w miejscu gdzie nie ma nic. Gdzie miałem być ja i mój sharan. A ja jestem gdzieś w KRK...
- Madziu!!!! Gdzie jesteś????
- Chwila!!!! 10 minut Was nie zbawi (chyba)
Ech tekst, choć niewinny zirytował mnie i negatywnie nastawił. Gdy już wsiadła ruszyłem z piskiem opon, by jak najszybciej dojechać po dziewczyny. Jak już wsiadły do samochodu, odprężyłem się i ruszyłem do Murzasichla. Weszliśmy do domu, Lilka spytała, gdzie jest Bartek i Justyna. Odparłem, że śpią w tym a tym pokoju.
Nie spodziewałem się jej reakcji. Niczym gestapowiec zaczęła uderzać pięścią w ich drzwi, wyrywając ich z głębokiego snu. Nie wiem, czy ten wyraz tęsknoty przypasował zmęczonej dwójce :)
W końcu poszliśmy spać, na rano zaplanowaliśmy Błyszcza (no ok- Bystrą, ale to na Słowacji:), a dzień później mieliśmy udać się w Tatry Wysokie (Mnich (2067), Cupryna (2376), albo Przełęcz Pod Chłopkiem (2308)).
Po śniadaniu ruszyliśmy w trasę. Zapakowaliśmy się do mojego sharana (formalnie 7-mio osobowego, ale miałem tylko 5 foteli), Bartek usiadł obok mnie, a dziewczyny ścisnęły się z tyłu.
Zawsze mam problem z czasami przejść- są dla mnie niezwykle subiektywne.
Bartek obliczył, że choć przez Kiry i Ornak (1854) do Siwej będzie trochę dłużej niż z Chochołowskiej na Siwą, to szlak na Ornak będzie lepiej wydeptany.
W schronisku Ornak zrobiliśmy kilkunastominutową przerwę. Po nabraniu sił zaatakowaliśmy Ornak. Śniegu było sporo. Czasami zapadaliśmy się po pas. Czasami był wywiany. Weszliśmy na Orak, zeszliśmy do Siwej Przełęczy i doszliśmy do rozstaju dróg. Albo w prawo na Starorobociański, albo w lewo na Błyszcz (2159). Poszliśmy zgodnie z planem, rozmawiając ze sobą i planując kolejne wypady (!). Zaczęliśmy omawiać wypad na Gerlach (byłem w zeszłym roku). Zadeklarowałem się, że możemy udać się ekipą: Justyna, Lilka, Bartek i ja. Bo reszty (na razie) nie widzę na grani. Magda się trochę zbulwersowała, że dlaczego jej nie. Ale myślę, że jest zbyt asekuracyjna, a tam po prostu trzeba iść na żywioł. Doszliśmy w końcu pod Błyszcz. Całą drogę zastanawiałem się, czy to jest szczyt? Teraz już sprawdziłem. Błyszcz nie jest szczytem :( gdyż z niego na Bystrą cały czas idzie się pod górę. W większości byliśmy bez raków. Trawers wyglądał na dość spokojny, więc dalej szliśmy bez raków, wiedząc, iż w każdej chwili można je włożyć. W pewnym momencie Justyna lekko się osunęła. Nie było niebezpiecznie ale najadła się strachu. Trochę ją sparaliżowało. Dla zwiększenia stabilności ubrałem raki, a później pomogłem jej. W końcu doszliśmy do najwyższego szczytu Tatr Zachodnich. Bystra(2248) zdobyta (choć na Słowacji szlaki jeszcze do połowy czerwca zamknięte, a i tak nie wiadomo co z koronaświrem). Zeszliśmy przez Błyszcz. Na rozstaju rozdzieliliśmy się. Przekazałem dowództwo Bartkowi. Ustaliliśmy, że z Siwej Przełęczy zejdą doliną Starorobociańską do Chochołowskiej, a ja przez Ornak wrócę po auto i do nich podjadę. Oczywiście nikt nie policzył czasów, i pomimo iż nadrobiłem dwie godziny wobec podanych czasów, przy drodze w chochołowskiej to oni byli szybciej niż ja w Kirach. Bartek postanowił poprowadzić ekipę do Lejowej, i tamtędy zejść. Tam odebrałem towarzystwo i wróciliśmy do Murzasichla. Między Siwym Zwornikiem(1965), a Siwą przełęczą (1812) spotkałem bardzo towarzyskie kozice.
Poszliśmy spać. W nocy się obudziłem i wyszedłem do kuchni. Spotkałem tam Natkę, która nie mogła spać. Spytałem ją, dlaczego siedzi w kuchni. Lakonicznie odpowiedziała, że cierpi. Byłem zbyt zaspany, by zrozumieć, co miała na myśli. Gdy rano wstałem i spojrzałem na Justynę, Lilkę i Natkę wiedziałem, że tego dnia nigdzie nie pójdziemy. Justyna wyglądała, jakby przez tydzień piła denaturat z Natką i Lilką. Natalia miała czerwone oczy z krwistymi błyskawicami. Lilka "tylko" czerwoną od słońca twarz. Dziewczyny zrobiły sobie jogurtowe okłady twarzy. Musiałem powstrzymywać się od nieodpowiednich komentarzy...
Magda chciała koniecznie wcześniej wracać do Krakowa (moja wina, że nie dogadałem godziny). Bartek zadeklarował się, że ją zabierze. Ale widząc stan towarzystwa, wiedziałem, że i tak nie pójdziemy razem w góry. Postanowiliśmy zrobić mały spacerek, bo pożegnać się z górami. Wyszliśmy na nosal, i przez Olczyską wróciliśmy do samochodu. Wróciliśmy do samochodu. Natalia stwierdziła, że strasznie bolą ją oczy. Nie miała wczoraj okularów. Doskonale pamiętam jak szliśmy kiedyś na Zawrat, i mówiłem jej, że powinna chronić oczy. Beztrosko twierdziła, że się nie znam i nic jej nie będzie. Tym razem się nie wtrącałem. I skończyło się na poparzeniach oczu!!!(!). Rozstaliśmy się z Bartkiem i Justyną i pojechaliśmy do Krakowa. Odstawiliśmy Magdę i pojechaliśmy do szpitala.
Z powodu ludzkiej głupoty i wiary, że rządzimy przyrodą i pogoda nam nie straszna, Natalia strasznie cierpi. Na szczęście nie straciła wzroku. Kilka godzin później ruszyliśmy do Poznania...

Komentarze
Prześlij komentarz