3, 4, 5, 6 czerwca Zmiana planów jedziemy do LIENZ

Sprecyzowałem pomysł na wyjazd na Boże Ciało. Decyzję pomógł podjąć mi Bartek, który mnie właśnie obudził:)

Startujemy w Środę wieczorem do Austrii w okolice LIENZ. Jutro, tj w piątek zamykam listę chętnych i robię rezerwację noclegów.

W planach ferratowo, ale może też jakiś szczyt... choć czasu mało.
Chętnych proszę o wpisywanie się w komentarzach. Miejsce znane:) Może uda się zrobić panorama klett? 

https://www.bergsteigen.com/touren/klettersteig/panorama-klettersteig/
https://www.bergsteigen.com/touren/klettersteig/galitzenklamm-klettersteig/ niech ktoś mi przetłumaczy, czy tylko galitzen jest nieczynny? czy cały park?
 https://www.bergsteigen.com/touren/klettersteig/galitzenklamm-klettersteig/

Czas jazdy: 12h. Czyli każdy z nas będzie przez 2h mieć kierownicze stanowisko :)

Chciałbym jechać w 6 osób. Na liście jest:
1.Justyna,
2, Ja,
3. Jadzia,
4. Lilka
5 Justyna 
6. i Bartek (chociaż nie wpisał się osobiście, a przez posłów :P

śpimy tu: https://www.booking.com/hotel/at/ferienwohnungen-am-bauernhof.pl.html?aid=336347;label=from_conf_1;sid=cdf5f05a543577a3250620b53f37edfe;sig=v1XA1U_5XZ

Przed wyjazdem:
https://entry.ptc.gv.at koniecznie trzeba wypełnić w środę

Co trzeba mieć?
Przygotowanie na śnieg
uprząż, lonżę i kask
okulary, krem z filtrem
Dowód osobisty, lub paszport.
Potwierdzenie szczepienia na kowidka (po szwabsku, albo angielsku)
Dowód rejestracyjny pojazdu i ubezpieczenie (aktualne)
Ubezpieczenie (może być z AV).

ze strony https://pacjent.gov.pl/ikp/certyfikaty można pobrać certyfikat

CZWARTEK. Ferraty Galitzenklamm

Nadeszła długo oczekiwana środa. Oczywiście, jak zawsze przed długim weekendem, w pracy młyn. Poznań stanął w korkach. Widząc, że nie mam kogo wysłać do Chludowa, zamknąłem biuro po 15, wsiadłem do busa i pojechałem odebrać przesyłkę. Korek był już od ski do Chludowa. Poznaniacy tłumnie ruszyli nad morze. W końcu koronaświrus przestał nas straszyć. Domyślam się, że nie wyjedziemy na czas. Kolejny telefon, tym razem od partnerów z warszawki: Adi ratuj, trzeba szybko przewieźć domek dla ptaków. Kolejne zlecenie, na które nie mam kogo puścić. Jadę sam. W końcu, na skraju załamania nerwowego, dzień się skończył. Prawie się popłakałem. Dobrze, że zaraz wsiądę w auto i wyruszę w podróż. Dzwoni Bartek, że się trochę spóźni. ok. Ja przynajmniej odetchnę. Jadzia przyjechała pociągiem, Justyś ją odebrała i przywiozła do domu. Postanowiliśmy wszyscy spotkać się na lubiatowskiej i stamtąd wyruszyć. Tym razem nie pakowałem się. Zajęła tym się żona. Jak się później  okazało, nie mamy raków:P. W końcu nadeszła chwila wyjazdu. Ruszamy po Lilkę. Wysyłam jej wiadomość, że będziemy punkt 21 u niej pod domem w Lesznie. 
W samochodzie sprawdzamy dokumenty. Dowód rejestracyjny, polisę oc, dowody osobiste. Okazało się, że polisa została w biurze. Na szczęście Lilka ją nam wydrukowała. Ruszamy całą szóstką w stronę granicy z Niemcami. Jest trochę niepokoju, czy będzie jakaś kontrola, czy wszysko pójdzie gładko. Przed granicą tankuję auto do pełna i oddaję kierownicze stanowisko żonie. Bez problemów przekroczyliśmy granicę. Uff. Niemcy. Kraj który przegrał wojnę. Zastanawiam się, dlaczego jako zwycięzcy jesteśmy przegrani? Ale to temat na nie jedno piwo... Idę spać. Budzę się, gdy Justyna zatrzymuje się na parkingu. Kolejne obudzenie, gdy odmawia dalszej jazdy i zamienia się z Bartkiem. Pod Munchen kierownicę przejmuje Lila. Kurde, pierwszy raz będzie prowadzić mój wóz. Nie, żebym się bał, tylko ona stwierdziła, że mam nie spać, tylko ją pilnować. Bo nie czuje się w obcym aucie. Ruszyła. Mówi, ze nic nie widzi, bo kierownica jest duża i zasłania jej widok. Obniżyłem ją, nie ma pretekstu, by się z kimś zamienić. Jedzie dalej. Troszkę niepewnie. Informuję ją, że sharan ma szósty bieg. Pyta co to znaczy. Tłumaczę jej. Widzę, że jest strasznie spięta. Przed zmianą pasa zwalnia. Przepuszcza wszystkich. Myślałem, że będzie tak cały czas jechała, ale po kilku minutach musiałem ją hamować. Staram się jeździć autostradą 140. A nam prędkościomierz zaczął wskazywać: 150km/h, później 160 km/h, i 170km/h. Już wiem, że spać nie będę. Ostudziłem jej zapędy kierowcy wyścigowego. zbliżamy się do granicy. Jak przeczytałem na wyświetlaczach, ciężarówki dziś granicy nie przekroczą. Mam nadzieję, że my tak. Owszem. Udało się. W Kufstein zatrzymujemy się przy stacji benzynowej. Szybka toaleta i ruszamy dalej. Tym razem ja siedzę za kierownicą. Żołądek Lilki nie wytrzymał premii górskiej. Musieliśmy się zatrzymać ( całe szczęście, że zdążyliśmy...). Ku wielkiej uciesze Lili stery przejęła żona. Prędkość na zakrętach znacząco spadła. Obudziła mnie dopiero, gdy trzeba było zapłacić za tunel. Po czym odmówiła dalszej jazdy. Znowu mam kierownicze stanowisko. Śmigam prosto na ferraty w Lienz. Na parking docieramy o 8. Wujek google podpowiada, że są czynne od 10. Kłamie. Kasa jest od 9tej. Zrobiliśmy mały spacerek, ubraliśmy uprzęże, lonże, kaski i rękawiczki i ruszyliśmy do kasy. Okazała się, że bilety są droższe o dwa euro:). Więc każdy z nas jest biedniejszy o 8 eurosów, za to bogatszy w nowe doświadczenia. Galitzenklamm to zespół ferrat rodzinnych. Są i łatwe i trudne. W sam raz na rozruch- wiem, że spędzimy tu cały dzień. Zaczynamy od adrenaliny. Dochodzimy do niej przez ferratkę C. Dzielimy się na dwa zespoły. BArtek bierze od opiekę Justyny, ja Jadzię i Lilkę. Szybkie szkolenie i ruszamy.

Zaczynamy przygodę:
Dochodzimy do mostku. Na zdjęciu widać Bartka (No, jeśli nie widać, to musisz się przyjrzeć).
Wydawało mi się, że jest to proste, ale nie wziąłem pod uwagę, iż Lilka pierwszy raz jest na ferracie. Weszła na mostek. Zrobiła się sztywna. Z twarzy odpłynęła krew. Chwilę się pobujała na linach. Pytam, czy chce zejść. Nie jest wstanie odpowiedzieć. Boi się, że jeśli się odezwie runie w wodę. Oczywiście jest to strach irracjonalny, ponieważ jest zabezpieczona i nic nie może się stać. Wiem, że chce wrócić. Ale za nami ustawiło się już dwóch przystojnych Austriaków. Gdy na nich spojrzała dostała zastrzyk emocji. Co, ona nie da rady? Co, ona się zbłaźni przed obcymi? o, nieee. Przeszła mostek. 
Ja szybciutko za nią. Zanim zdążyła się przepiąć, już byłem obok. Poprosiłem, by przeszła na bok i przepuściliśmy chłopaków.  Z żalem pożegnała ich wzrokiem. Szybko zniknęli za skałami. A my pomału poszliśmy dalej.
Pełna koncentracja:)
W końcu doszliśmy do naszej grupy. Zadecydowałem, że Lilka dalej nie idzie. Dałem jej swój plecak, żeby mieć lżej:). umówiliśmy się, że spotkamy się przy samochodzie. A nasza piątka ruszyła szukać przygody. Jednak ferrata okazała się za trudna dla Jadzi i mojej żony. Szkoda, bo widzę, że Justyś zrobiła duże postępy. I gdyby nie strach, z pewnością dała by radę. Jadzia też da radę, jak porzuci życie kanapowca :P praca, dom, praca a w góry raz na kwartał...Idziemy w trójkę. Po przejściu przez strumyk kolejnym mostkiem, ferrata wspina się pionowo w górę. Jest gorąco. Pamiętam, iż gdy byłem tu pierwszy raz słońce mocno dało mi w kość. i cały wieczór nie mogłem dojść do siebie. Mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej. Przy rozejściu na wariant łatwiejszy i trudniejszy nasza trójka rozdzieliła się. Bartek poszedł w lewo, a my w prawo. Bartek mówi, że już sił mu brakuje, a ręce ma strasznie zmułowane. Zalecam więcej odpoczynków i spokojne wejście. Nie ma sensu się cofać. Zazdroszczę Justynie butelki. Ma ją przymocowaną do uprzęży. Też muszę taką sobie kupić:). Doszliśmy do szczytu. Chwila odpoczynku i ruszamy w dół. Dostałem smsa od zniecierpliwione j żony: gdzie jesteście? Oddzwaniam, że zaraz będziemy- wydawało się blisko. Oczywiście zanim zeszliśmy minęło dużo więcej czasu niż zakładałem. W końcu doszliśmy do samochodu. Rzuciłem się na sok jabłkowy. Zjedliśmy, opłukaliśmy się w rzeczce i ruszyliśmy na ferratki.Jadzia zaczęła protestować. Ale namówiłem ją na dłuższą. Wiem, że gdybyśmy zaczęli od krótkiej, to na długą już by jej sił nie starczyło. Na krótszej jest krzyż na szczycie:
Zmęczeni zeszliśmy na dół. Nie ma już czasu by iść do auta, gdyż nie wpuszczą nas. Wejścia tylko do 17. A mamy w planach ostatnią ferratę. Dopamina. Z wariantem masochista. Tu idziemy w trójkę. Bartek Justyna i ja. Bartek odpuszcza wariant masochista. My idziemy zmierzyć się z trudnościami :)
A w tym czasie reszta pojechała na zakupy. Jadzia twierdziła, że w Austrii jest dzień pracujący. Nie miała racji. Sklepy były zamknięte.. Pozostała stacja benzynowa BP. Justyna załapała mały kryzys. Jeden z odcinków okazał się zbyt trudny, musiałem jej pomóc. Kawałek dalej sam nie wiedziałem, co mam zrobić. Ale świadomość, że ona dała radę dodał mi skrzydeł. W końcu nie może być tak, że się poddałem, albo musiałem "oszukiwać", np poprzez ślizganie się na ekspresie:). W końcu dotarliśmy do Bartka i rozpoczęliśmy wędrówkę w dół. Gdy tu byłem ostatnio z Jolką i Tymkiem, schodziliśmy po ciemku. Może lepiej, bo nie było widać trudności. Doszliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Triersdorfu. Prysznic, kolacja i spać.
Dojechaliśmy do miejsca docelowego. Przywitaliśmy się z gospodarzem, powiedział, że będziemy mieszkać z tyłu. Wskazał miejsce do parkowania na trawie koło beczkowozu. Idziemy w stronę szopy. Serce nam mocniej zaczyna bić. Stoją dwa traktory, biegają kury. Czy my będziemy spać na sianie? w stodole? Nie, nasze obawy okazały się niepotrzebne. Miejsce jest super. Mamy trzy odrębne sypialnie, dla pracoholików wi-fi i komputer, (choć dwójka z nas miała przy sobie swoje laptopy), salon, kuchnie, łazienkę i toaletę. Świetna baza wypadowa. Moja żona zachwycała się kurami. Choć moi rodzice mają kury, okazało się, że nigdy nie dotykała żywej kury (martwe- wiadomo bierze się z lidla). Dlatego złapałem jedną kurkę i pozwoliłem Justynie pogłaskać ją. Kurze się spodobało. Zaczęła się kręcić wokół nas :)

 

Prawda, że wygląda apetycznie? Justyna ze łzami w oczach spytała, czy zjadłbym ją (w sensie kurę), bo jest taka ładna. No cóż... 
Idziemy spać...

PIĄTEK ferraty Pirknerklamm i Mollschlucht

Odespaliśmy drogę i mordercze ferraty. Zwlekliśmy się z łóżek. Zjedliśmy śniadanie. Wsiedliśmy do samochodu i jedziemy na kolejne ferraty. Moja żona zażyczyła sobie, abym pojechał nad rzeczkę, koło młyna. Mówię, że nie pamiętam, gdzie to jest, ale stwierdziła, że wierzy we mnie. Chciałem wspomóc się nawigacją. Tyle, że sam nie wiedziałem gdzie jadę. Wbiłem kletterstige, kierunek się zgadzał. Ruszyliśmy w stronę miejscowości Spittal. Nawi kazała skręcić w lewo. Ale postanowiłem zaufać swojej intuicji. Pojechaliśmy dalej. Rozum mówi, że jadę źle. Ale wewnętrzny system naprowadzania podpowiada, że nie mam słuchać rozumu. Oczywiście trafiłem :) Pirknerklamm. Założyliśmy uprzęże. Zatrzymałem się w miejscu, gdzie 2 lata też stałem. Nad rzeczką- musiałem wtedy trochę popracować na lapku, gdy reszta poszła się bawić. Dzisiaj pierwszy raz mam zrobić całą ferratę :) Lubię poznawać nowe rzeczy. Ruszamy. Idziemy skrótem przez prywatny teren:P dochodzimy do stalowej liny. Hahaha. Już widzę, że będzie niezła zabawa- część linki idzie pod wodą. Dziewczyny wystartowały. Buty przemoczone w ciągu jednej sekundy. Męska część naszej ekipy boi się wody. Idzie bokiem po skałach, byleby się nie zmoczyć. Ale dziewczyny dzielnie wchodzą pod kaskadę wody.
Idziemy w stronę tamy, przez mostki
Ferrata nie stanowi dla nas trudności, ale dzięki ślicznemu położeniu w wąwozie nad rzeczką jest niezmiernie czarująca :)
Przechodzimy przez kolejne przeszkody
Lilka nieśmiało postanowiła się... puścić. Zawisła na stalowych linkach, choć widać było, że nie ufa swojemu zabezpieczeniu. Ale od wczoraj nastąpił niesamowity progres. Wczoraj była przerażona. Dziś widać że się bawi. Może ma nadzieję, że spotkamy wczorajszych Austriaków? :)
Doszliśmy do tamy. Nastąpiło wypłaszczenie. Idziemy z Bartkiem wzdłuż strumienia. Ale na końcu dolinki widzimy, że ferrata jest po drugiej stronie. Zawróciłem. Trzeba zdjąć buty, i przejść przez strumyk. Brrrrr, jakie ostre kamienie. Moje biedne stópki...Jadzia twardo, przeszła w butach. I tak były mokre. Bartek postanowił powalczyć przez kamienie. Prawie mu się udało. Prawie, bo doszedł do ściany. Pokazuje mi, że chciałby małej pomocy. Spuszczam mu taśmę po której się wspina. Takie rzeczy to tylko faceci... :) Bartek uratowany- idziemy dalej. Doszliśmy na szczyt, Była tam budowa - most. Nie mogłem patrzeć jak część grupy wchodzi tam. a jeszcze niektórzy spuszczali nogi- chwila nieuwagi i polecieliby. brrrrr. Ruszyłem w stronę zejścia. Doszliśmy na wysokość samochodu, tyle, że po drugiej stronie rzeczki. Część chciała przechodzić przez wodę. Jednak ja skierowałem się dalej. Ruszyli za mną. Doszliśmy do mostu. Justyna spytała skąd wiedziałem, że jest most. Odpowiedziałem- intuicja.
Małe jedzonko i ruszyliśmy samochodem dalej. Kolejna ferrata. Tym razem troszkę w stronę domu. 

Ferratka Mollschlucht. Pierwsza trudność- znaleźć miejsce gdzie ferrata się znajduje :) Bartek podał mi swoją nawi. ale mial tam mapy gugla, więc nawi chciała wywieżć nas na manowce. Na szczęście skręciłem wcześniej i dotarliśmy na parking Gasthof Sonnblick. Przeczytaliśmy instrukcję, że z ferraty nie wolno korzystać, gdy zęby jazzu są pod wodą. Tia- tyle, że nikt nie wiedział co to jest. :) Dowiedzieliśmy się na końcu :P Ale wtedy było za późno. za to co przeżyliśmy- to nasze.
Znaleźliśmy koniec ferraty. Ruszyliśmy w dół, żeby wystartować :) W końcu dotarliśmy! Jeeest :). Bardzo szybko doszliśmy do pierwszego mostku. Okazało się, że wcześniejsze mostki to tylko preludium do tego, co nas czekało. Ten był dłuższy. A wiedzieliśmy, że przed nami jest ich kilka. W dodatku szedł po skosie. Po kolei ruszyliśmy Nepalbrucke do skały. Szedłem na końcu. 
Woda szumiała złowróżbnie. Jakby chciała nas ostrzec, że nie będzie łatwo. Poczuliśmy moc. Wspięliśmy się na skały. Okazało się, że następny most jest całkowicie mokry od rozbijającej się wody. Miliony kropel odbijających się od skał powodował totalną ulewę. Po kilku sekundach byliśmy przemoczeni. Bartek poszedł pierwszy, za nim Justyna. Reszta czekała. Przezornie cofnąłem się za skały. Gdy Bartek znalazł się po drugiej stronie postanowił pobawić się na linach, więc puścił się i opadł. To wywołało przerażenie u dziewczyn. Justyna, Jadzia i Lilka postanowiły zawrócić. Poszedłem dalej.

Szybko dogoniłem Justynę i Bartka. Mieliśmy do pokonania jeszcze kilka mostków. Te były naprawdę "fajne" (jeśli ktoś nie wie- boję się ich niestabilności). Doszliśmy w końcu do zębów jazzu. Heh- były zupełnie pod wodą. Czy żałuję, że poszliśmy? Nie. To właśnie dodało uroku naszej wyprawie. Dzięki temu przygoda była większa, pełniejsza. Doszliśmy do samochodu. Dziewczyn nie było. Za to przyplątał się duży pies. Ponoć przyjazny, ale ja nie ufam kejtrom. Schowałem się do samochodu. Doszły dziewczyny- nie mogły nam uwierzyć, że przeszliśmy całość. Były przekonane, że je ściemniamy. Minął kolejny dzień naszej wyprawy. Wróciliśmy do domu. Bartek miał iść następnego Grossvenedigera, ale zmienił plany. Wybrał inny szczyt. Ja też zaplanowałem spacer w góry dla całej reszty. Ale plany to jedno, a życie to drugie


SOBOTA Hoferkopf, a Bartek samotnie na Ankogelgruppe

Z samego rana Bartek obudził mnie. Mówi, że jest gotowy- jedziemy. Z żalem odwiozłem go. Chętnie bym z nim poszedł na spacer. Zdobyć SZCZYT. Ale musiałem wrócić do moich dziewczyn, by poprowadzić je na spacerek. Więc wróciłem. Zjedliśmy wspólne śniadanie i wyruszyliśmy. Myślałem, że będzie łatwo i przyjemnie. Nie ze mną w roli przewodnika. Już samo wyjście z posesji wymagało użycia obu rąk. Zeszliśmy po murze, trzymając się barierki. Prawie jak ferrata, tyle że w murze. Idziemy zgodnie ze wskazówkami telefonu- apka alpenverien. Pierwsza przeszkoda- weszliśmy na prywatną drogę. Doszliśmy do posesji której broniła wielka bestia. Potężny pies. Jak się okazało, nie jedyny na naszym szlaku. Na szczęście gospodarze chwycili psa i umożliwili nam przejście. Niestety po kolejnych kilku krokach nawigacja kazała nam wchodzić w ściany i przechodzić przez cudze podwórka. Wymyśliłem, że wrócimy. Jednak w drodze powrotnej znaleźliśmy szlak. Niewiadomo dokąd. Ale poszliśmy tym szlakiem. Kilka razy gubiąc go. Okazało się, że jest to szlak na Hoferkopf. Troszkę nie w to miejsce się wybieraliśmy. Ale w sumie, czy to ważne gdzie pójdziemy? Szlak znowu przechodził przez podwórka. Na szczęście dziewczyny otaczały mnie i broniły przed bestiami. Bestie często machały ogonem- z całą pewnością dodając sobie w ten sposób siły :). Jest strasznie gorąco. Kilka razy zgubiliśmy szlak. Nie do końca też wiedzieliśmy, gdzie idziemy. Ale szliśmy. Głęboko wierząc, że warto przeżyć kolejną przygodę. Im wyżej, tym szlak lepiej oznakowany
Doszliśmy w końcu na wysokość 2tys n.p.m. W sumie dróżka nie stanowiła problemu. Ale fajnie było wyjść trochę wyżej. Jadzia złapała straszną zadyszkę. Chciała już się poddać. Ale zmotywowała się. Mnie też upał męczył. Ale mnie to dodało prędkości- szybciej wejdę, szybciej odpocznę. Logiczne, prawda? Kilka razy nabierałem wody ze strumienia. Na szczęście wody było dużo. Prowadząc stadko doszedłem do przełęczy. Widzę już szczyt. Wejście po śniegu. Zbierają się czarne chmury. Burza wisi w powietrzu. 
Wszedłem na szczyt i poczekałem na dziewczyny. Doszły. Zrobiły kilka pamiątkowych zdjęć. Zaczęło kropić. Niebo zrobiło się granatowe. Mam pewność, że zmokniemy. Ale idziemy
Na polanie zatrzymaliśmy się. Szlak przechodził przez pole krokusów. Nie sposób było ich nie deptać. Wszystko w kwiatach. Nawet moja żona :)
Grzmi. Justyna robi się blada z przerażenia. Szkoda, bo jest tu kilka miejsc które warto zaliczyć. Ale trzeba być odpowiedzialnym za grupę. z żalem schodzimy. A poprawiła się temperatura. Zastanawiam się, czy burza nie dorwie Bartka na grani. Schodzimy w dół. Wiem już gdzie iść. Ze strachem myślę, jak ominąć bestie. Postanowiłem iść na szagę. Wszystko byłoby super, gdyby nie mały błąd geograficzny. Okazało się, że skróty są zarośnięte pokrzywami. O nie. w krótkich spodniach tam nie idę. Postanowiłem to obejść. Idziemy przez łąkę. Dostało nam się . Właściwie dziewczyny dostały opieprz, że depczą łąkę przed koszeniem. Ja nie. Bo ja przecież nie rozumiem, gdy rozmówca używa innego języka niż nasz rodzimy. Doszliśmy do naszego domku. Czekamy na info od Bartka. Dałem mu ultimatum, iz jeśli nie odezwie się do 20, to poruszę wszystkie służby, żeby go szukały. Odezwał się :). Nie trzeba wzywać pomocy. Obudził mnie żebym po niego podjechał. Okazało się, że poszedł zupełnie na lekko. nawet czołówki nie wziął. Zajechaliśmy po drodze na stację, zatankować paliwo. Jak się okazało, system nie pobrał mi pieniędzy z konta. Dopiero w poniedziałek karta została obciążona. Wcześniej napisałem maila do obsługi stacji z opisem sytuacji. Oczywiście pisałem po polsku- niech sobie tłumaczą :).Jutro wracamy :(

 NIEDZIELA Verbogene Welt

Jedziemy do Lienz, mijamy ferraty od których zaczęła się nasza przygoda. Czytamy jak dojechać do celu. Skręcamy z głównej drogi w lewo. żadna nawigacja nie chce nas prawidłowo pokierować na parking. gugiel kieruje od drugiej strony góry, a ostatnie kilkaset metrów każe nam przelecieć. Waze z rozbrajającą szczerością mówi, że nie wie jak mamy jechać. Musimy zdać się na intuicję i opisy innych. Droga strasznie wąska. Modlę się w duchu, żeby nie spotkać samochodu z naprzeciwka. Bo nie zmieścimy się razem. I kilkaset metrów w dół, nad przepaścią musiałbym się cofać do mijanki. Na szczęście nikt nie jechał. Musieliśmy przebyć rzeczkę. Emocje rosną. Jeśli prąd wody nas zniesie lądujemy w przepaść. Ale ryzykujemy przejazd. Na szczęście nic się nie stało. Dojechaliśmy do parkingu. Pierwszy sukces za nami :). Teraz musimy znaleźć dojście do ferraty. Na szczęście udało się. Trzeba iść w prawo, bo drogi się rozchodzą. I najlepiej trzymać się szlaku. Skraca drogę. Jest potwornie duszno. Idziemy przez las, ale nie ma czym oddychać. Niepokoi mnie śnieg. Jest go dużo. Za dużo. Obawiam się, że ferrata może być zasypana. Moje obawy niestety były słuszne

Doszedłem do ferraty. Wyprzedziłem grupę. Spojrzałem i zamarłem. Prawie cała ferrata jest nad śniegiem. Tylko początek, pierwszy mostek jest przykryty śniegiem.

Pod śniegiem płynie woda. Przejście dla samobójców. Nie wiadomo w którym momencie śnieg może runąć. Ile woda wydrążyła. Czy poduszka śniegu ma metr, a pod nią trzy metry powietrza? Wpadasz i giniesz. Zadecydowałem- strategiczny odwrót. Z bólem serca przyznaję się do porażki. Ferrata czeka na następny raz. Jak i Panorama. Smutno mi. Jedziemy do Polski...



Podsumowanie kosztów:
2x 11 Euro Tunel (101zł)
1222,13 zł nocleg (3 noce dla 6ciu osób)
6x5 Euro Podatek miejski (płaciła Justyna)
Paliwo 1060 zł
Konto Mbank 52 1140 2004 0000 3102 7426 2416


Komentarze

  1. Adik, a propos galizenklamm - ja na tej stronie nie widzę żadnej informacji, żeby miał być nieczynny...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no to super- bo ja już też nie :) a to chyba znaczy, że ją otworzyli :)

      Usuń
  2. Nocleg, patrząc po zdjęciach, wydaje się bardzo elegancki :)))))

    OdpowiedzUsuń
  3. "Czyli każdy z nas będzie przez 2h mieć kierownicze stanowisko :)" - chyba Ci życie niemiłe jeśli chcesz mi dać prowadzić XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojtam:)
      będziesz musiała kogoś zbałamucić, żeby objął stanowisko za Ciebie :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

14, 15, 16 maja. Murowaniec, Kościelec, Świnica, Kasprowy

14.08 szwajcaria. Dufourspitze

dubaj? plus kutaisi z WDC