01.05 kasprowy ski, 2.05 giewont, 3 Kiry, mylna i smocza jama

 Przy śniadaniu Wielkanocnym Maruda zapytała jakie mam plany na majówkę. Odpowiedziałem, że jeszcze nie mam. Zaproponowała, że ma wolne i chętnie pojedzie w góry. Ucieszyłem się. Zaprosiłem na wyjazd jeszcze Jadzię. Zrobimy sobie rodzinny wyjazd. I jak to często ostatnio bywa, inicjatorka wyjazdu z nami nie pojechała. Pojechaliśmy więc w czwórkę. nomoże było nas więcej, bo Tymek zabrał jeszcze kilka pluszowych osłów. Żeby nie rzucać się zbytnio w oczy pojechaliśmy sharanem. Różowy passat zbytnio przyciąga uwagę. A tego chcieliśmy uniknąć. Wiadomo- majówka z koronaświrem, wszędzie wizja kar... Na nocleg dotarliśmy przed północą. Rano wstaliśmy i udaliśmy się do Kuźnic, gdzie wypożyczyliśmy sprzęt ski-turowy. Zaparkowaliśmy na parkingu, uiściliśmy opłatę- a właściwie Jadzia uiściła. A skoro kasa nie była mi potrzebna (specjalnie do bankomatu na BP pojechaliśmy  wcześniej) to portfel został w samochodzie :P Nowe okulary zresztą też. Pamiętając wygląd Natki wypożyczyłem gogle. Oczywiście zapłacić musiała Jadzia. Warto brać na wyprawy kogoś kto ma kasę :):):). Z niepokojem spytałem gdzie jest śnieg?
- podejdziecie 600 metrów i będzie biało
- ufff. bałem się, że do  goryczkowej będziemy nieść je na plecach.
Wypiliśmy kawę (o dziwo, górale dają kawę gratis) i ruszyliśmy w stronę Kasprowego. Moje 3cie podejście na nartach w tym roku. Tymka i Justyny drugie. Jadzi pierwsze. Doszliśmy w końcu do granicy śniegu i pospiesznie założyliśmy narty na nogi. Przeszliśmy kilkaset metrów i wyszliśmy na ścieżkę gdzie śnieg wyparował.

                           

Przy wyciągu zatrzymaliśmy się, by coś zjeść i skorzystać z darmowej i czystej toalety. Bez przeszkód doszliśmy na Kasprowy Tymek wcześniej narzekał, że sił nie ma, że to, że tamto. Obiecałem mu, że jeśli nie da rady dojść na szczyt, to będzie za każdym razem jeździł ze mną w góry, aż je na nowo pokocha. Wizja każdego weekendu ze starym dodała mu skrzydeł :)

Okazało się, że nie tylko nasza czwórka zdobyła szczyt. piątym uczestnikiem był osioł

Przed zdjęciem fok zrobiliśmy parę fotek. Przygotowaliśmy się do zjazdu. Jak się okazało, dla niektórych zaczął sie koszmar. Wchodząc zażartowałem z gościa niosącego deskę snowbordową:
- czego to się nie robi, żeby zaoszczędzić parę złotych na kolejce
- chłopie, ja bym poczwórnie zapłacił, byleby móc wjechać, ale przez koronoświra nie wpuszczają ani z nartami, ani z deskami. Bo przecież sprzęt narciarski przenosi wirusa. A tłuste obleśne baby i faceci z dużymi brzuchami w wagoniku już nie...
- no tak- taki mamy kraj. absurd goni absurd...



Zaczęliśmy zjeżdżać. Majowy śnieg przypominał kaszę. Ze strachem zjechałem stromy odcinek, zostawiając dziewczyny na szczycie. Za mną zjechał Tymek. Czułem się, jakbym pierwszy raz miał narty na nogach. Trochę z powodu zmęczenia, ale bardziej z powodu mokrego, kaszkowatego śniegu. Po chwili dojechała Justyna. Jadzia zeszła trzymając narty w rękach. Przez łzy stwierdziła, że nie daje rady, ale musi spróbować, bo nie da rady iść w dół z nartami w rękach. Tymek ją dzielnie dopingował: 
- ciocia musisz wierzyć, że dasz radę. Bo jeśli uwierzysz, to Twój mózg też w to uwierzy.  A jeśli będziesz myślała, że nie dasz rady, to nie dasz.
Jadzia wywracała się dziesiątki razy. Widziałem wyraźnie dymki nad jej głową- niczym w komiksach. oprócz niecenzuralnych wyrażeń widziałem też obietnicę morderstwa. Nie wiem dlaczego, ale to ja miałem być ofiarą. W pewnym momencie zostałem z Jadzią z tyłu, a Justyna z Tymkiem zjechali. Zrobiło się stromo:
- Jadzia, zdejmij narty i puść je w dół, a sama zjedź na tyłku.
- A co jeśli ich nie znajdę?
- Trudno będziemy szukać. Widzę, że jesteś u kresu.
Widzieliście kiedykolwiek pędzącą nartę?
Miałem wrażenie, że kica jak wiewiórka. Szybko zniknęła nam z oczu. Miałem tylko nadzieję, że Tymek z Justyną ją dojrzą i nam wskażą. Druga narta była mniej rozbrykana i nie uciekła nam daleko.
Załamana Jadzia z ciężkim bólem serca znowu włożyła narty na nogi. Ale z tego miejsca było już płasko. Gdy skończył się śnieg i zdjęliśmy narty, wziąłem je od niej, by nie musiała dźwigać. Jęk który z siebie wydała nie przypominał wdzięczności. Raczej obietnicę bliżej nie określonego cierpienia... 
Oddaliśmy sprzęt w wypożyczalni , zeszliśmy do samochodu i udaliśmy się do Murzasichla. Obiecałem wszystkim obiad, który zamówiłem w Poroninie. Tymek zamówił sobie KUBEŁ stribsów. trzy dni je jadł... Też mu w tym pomagałem



    2 maja Justyna podrzuciła mnie samochodem na parking pod Małą łąką. Od rana padał deszcz. wyczekałem "okno" pogodowe, i ruszyłem w stronę doliny. Zanim doszedłem do rozdroża, brzuch zaczął się domagać jedzenia. Zatrzymałem się przy ławeczce i zjadłem kubusiowe małe conieco. Byłem ubrany w krótkie spodenki, i oczywiście tshirt. Daleko nie doszedłem, gdy zacząłem wątpić, czy dam radę dojść do czarnego szlaku bez raków. Nie dałem. Lód zmusił mnie do ubrania raków. a siąpiący deszcz, do ubrania butów i kurtki. Za mną szły dwie pary. W jeansach i adidasach. Nie byli wstanie wtoczyć się po lodzie. Dziewczyny zaczęły panikować. Jeden z chłopaków spytał drugiego:
- Ty, stary, ale jak już nam się uda wejść do góry, to zjedziemy busikiem, prawda?
- Hahahahaha- odpowiedziałem ubawiony. -Możecie zjechać na tyłkach, ale na busika nie ma szans. No chyba, że dojdziecie do Kasprowego, to kolejką na dół...
- Eeeee, panie starszy- odparował ten od busika- a jest inna droga na dół?
- Oczywiście. Ale też oblodzona.
Przywódca zadecydował: strategiczny odwrót. wrócimy tu lepiej przygotowani. Życzyłem im powodzenia i pomyślałem, że będzie mniej połamanych nóg. Bo przecież teraz w szpitalach jedyną słuszną chorobą jest koronaświr, więc nie wiadomo, czy znalazłby się odważny lekarz do poskładania nogi. A może od razu robią betonowe kalosze i topią w najbliższym jeziorze?
Doszedłem do Małej Łąki. Patrzę i nie wierzę własnym oczom. Nie ma śniegu. Wszędzie woda i błoto. Z lenistwa idę w rakach. Nie dość, że pada deszcz, to mokro równie ż od dołu. Zastanawiam się, ile wytrzyma nowy impregnat do butów. Twardo idę dalej. Spotkałem po drodze rodziców z dziećmi, wracali. Poddali się. Nie mam tendencji do oddawania walki walkowerem. Ide dalej. Spotykam trzy kolejne osoby. Szczęśliwy jestem, że deszcz wystraszył "turystów". Tych łażących po wszystkim, wrzeszczących i śmiecących. Zostali pasjonaci. Zaczepiam trójkę, pytając co myślą, czy za tydzień nadal będzie można iść tędy, czy już trzeba będzie iść szlakiem. Z przerażeniem zapytali: 
- To my nie jesteśmy na szlaku?
- No nie. To jest zimowy skrót.
- No to nie dojdziemy?
- Myślę, że dojdziecie, zależy gdzie chcecie iść.
- Na kondradową.
- Dojdziecie. Kawałek wyżej dojdziecie do szlaku
Wyprzedziłem ich. Usłyszałem z tyłu dziewczynę:
- Nie wiem jak Wy, chłopaki, ale ja idę za ruchomym szlakiem- tym w czerwonej kurtce. On przynajmniej wie , gdzie jest.
I ruszyła za mną. Ale jak kwadrans później się obróciłem, nikogo za sobą nie widziałem...
Ze zdziwieniem zobaczyłem w oddali dziwny slup. Dumałem, co to takiego, nienaturalnego zakłóca moje poczucie estetyki i naturalny krajobraz. Dopiero gdy doszedłem bliżej, zobaczyłem, że to wbite narty :) . Narciarz poddał się, i zaczął iść w samych butach. Kawałek dalej zobaczyłem leżący kijek. Tym razem się zdziwiłem. Podniosłem go i wbiłem w śnieg, żeby z daleka było widać. ujrzałem też rękawiczkę. Moja wyobraźnia zaczęła działać. Może zaraz zobaczę właściciela nart leżącego na śniegu? Ale nie. W oddali zobaczyłem, że narciarz się wspina. W całości, ale z jednym kijkiem. Przyspieszyłem i go dogoniłem:
- Cześć
- Cześć
- To, że porzuciłeś narty, rozumiem. Ale zdradź mi, dlaczego śwignąłeś kijek??? Może się nie znam, ale wydaje mi się, że nawet w butach narciarskich lepiej się wchodzi z parą kijków niż z jednym?
- Ehm- odrzekł żałośnie- ja go nie rzucałem. On mi wypadł i zjechał. Gdybym po niego wrócił, to już bym nie dal rady podejść. 
- No tak- to jeszcze rękawiczka leży na wysokości kijka, tylko bliżej skały
I tak rozmawiając doszliśmy do przełęczy. Pognałem dalej, pod krzyż. Nie wiem ile razy byłem w tym roku na Giewoncie. Nie liczę. Robię to dla przyjemności :) W drodze spotkałem parę osób. Szli od Kuźnic. Zastanawia mnie, po co dwie osoby miały przytroczone kijki do plecaków, zamiast się na nich wspierać? A było widać, że potrzebują pomocy na zejściu, bo chwytały się śniegu...
Jak doszedłem do łańcuchów porzuciłem plecak, kijki i raki. W sumie raki nie były mi potrzebne od momentu dojścia do doliny Małołąckiej. Szybciutko wdrapałem się pod krzyż. Różne rzeczy zgubione widziałem, ale to co znalazłem zaskoczyło mnie. Ktoś zgubił szczoteczkę do zębów...
Zszedłem do przełęczy i wbrew sobie, skręciłem w prawo. A cały czas planowałem, że albo zejdę do Kużnic, albo przez Kasprowy i psią trawkę do Brzezin. Jednak ruszyłem w stronę przełęczy w Grzybowcu. I tu szok. Nie ma śniegu. Nie ma wiatru. Za to palące słońce. Zdjąłem więc raki, kurtkę i spodnie, wcisnąłem na siebie krótkie portki i ruszyłem dalej. Nagle usłyszałem głosy. Wyłoniłem się za skały i zobaczyłem, że szlak jest zasypany śniegiem. A głosy należą do przestraszonych ludzi, będących o kilka metrów za wysoko. Przywitałem sie z nimi i spytałem, dlaczego poleźli w górę, zamiast dojść bezpiecznie do szlaku
- Paaaanie, to GPS. Myśleliśmy, że zginiemy. już schodzimy na dół. Gdyby nie pan, to pewnie zamiast na giewont na Rysy byśmy trafili
- GPS GPSem, ale dlaczego nie szliście po śladach?
- e??? to tu były ślady? nie rozpoznaliśmy...
Doszedłem do drogi nad reglami. Zdaje się, że szlak którym maszerowałem, nadal jest zamknięty , bo wisiały taśmy... Znowu zaczął się miejscowo lód. Ale raków już nie wyciągałem. Większość drogi była kamienista. Bez śniegu. doszedłem do strążyskiej i popadłem w przerażenie. Ludzi jak na półwiejskiej przy wyprzedażach. Większość ludzi z puszkami i butelkami. Dziewczyny wymalowane, jakby chciały odstraszać swoim wyglądem wróble (myślę, ze sam ich zapach wystraszyłby dzikie zwierzęta). Większość facetów to z pewnością właściciele BMW. Agresja wymalowana na czole. Było też kilka rodzin z dziećmi w wózkach. I nie potrafię zrozumieć, co też ich przyciąga w to miejsce. Pewnie jest coś, o czym nie wiem...
W końcu doszedłem do czekającej już na mnie Justyny i wróciliśmy do Murzasichla...



Wróciłem z emeryckiego spacerku. Zjedliśmy obiad, i zaczęliśmy się zastanawiać, co mamy robić jutro. Proponowałem Mięgusze, Kaze, przełęcz. Jadzia krzyknęła, że coś krótszego. Zaproponowałem, że w takim razie Nosal. i poszedłem do sypialni poczytać książkę...Po kilku minutach przyszedł Tymek i zaczął planować trasę. z kuźnic na gęsią (sic). Stanowczo odmówiłem. Zaczął planować dalej. Wymyślił Ciemniaka z Kirów. A w drodze powrotnej przez Tomanową, wejście do jaskini Mylnej. W tym planie przeraża mnie... ilość ludzi w dolinie kościeliskiej. Jadzia zaplanowała Trzydniowiański. Moich planów nikt nie bierze pod uwagę :( no cóż... Kazalnica miała być w wysokich, może być w zachodnich...

Nastał poniedziałek. Od rana padał śnieg. Obudziliśmy się o 6tej, zjedliśmy śniadanie i ... wróciliśmy do sypialni. Przed 8 przejaśniło się, więc pojechaliśmy do Kirów. Oczywiście wszędzie rosły krokusy

Tymek założył moją kurtkę TNF i muszę przyznać, że lepiej na nim leży niż na mnie :). Niestety kurtka będzie musiała wrócić do sklepu 8a na reklamację. W miejscu gdzie paski plecaka stykają się z kurtką jest cała zmechacona... Opaskę też włożył moją, a kijek pożyczył od Jadzi:)

Ruszyliśmy doliną kościeliską do drogi nad reglami, w którą skręciliśmy w lewo. Przy odejściu szlaku na Ciemniaka zarządziłem postój. Przebrałem się w długie spodnie, nalałem wodę ze strumienia do bukłaka i dołożyłem isostaru. Jak się okazało, niepotrzebnie. Dziewczyny przeczytały, ze szlak przez Tomanowa jest zamknięty. Mogę uwierzyć, że moja żona nie miała o tym pojęcia, ale ciocia Jadzia, chodząca encyklopedia górska, z pewnością pamiętała, iż tak jak szlak od przełęczy w Grzybowcu na Giewont, tak i od Ornaka przez Tomanową na Ciemniak, jest zamknięty ze względu na ochronę przyrody. Ale pretekst, by nie iść dalej był dla nich dobry. Nie rozumiem, i chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego zamiast iść na Czerwone Wierchy, cofnęliśmy się do doliny i poszliśmy w stronę jaskini mylnej. W jaskini przed oczami, a właściwie uszami miałem monolog koleżanki- Justyny, sprzed kilkudziesięciu dni. Gdybym nagrał jej wulgaryzmy które w niepohamowany sposób cisnęły jej się z ust miałbym gotowy podkład dźwiękowy do filmu psy 3, lub jakiegokolwiek innego polskiego filmu sensacyjnego...
Tym razem plecaki zostawiliśmy ukryte za skałą. Przy wejściu na szlak wiodący do jaskiń Jadzia zobaczyła śnieg. Założyła raczki. śniegu było może na długości 3ch metrów. Raczki zdjęła dopiero po 300 metrach- ponoć nie chciały się wbijać w skały:P. Tymek nie wziął czołówki. Stwierdził, że specjalnie, bo chce iśc po ciemku. Powiedziałem, że jest niepoważny i ... oddałem mu swój telefon. Przeszliśmy jaskinię, zeszliśmy na dół i udaliśmy się na halę Pisaną przez wąwóz Kraków i Smoczą Jamę.

Wróciliśmy do Murzasichla. Strasznie żałuję, iż nie poszliśmy w góry. Pogoda super. Nie lało. Czasem sypnął grad, by później świeciło słonko. Zarządziłem start do Poznania na 13:46. Oczywiście towarzystwo się spóźniło. W Jordanowie oczywiście poszliśmy na lody :)
W Katowicach Justyna przejęła kierownicze stanowisko, dlatego chwyciłem laptopa na kolana i opisałem kolejny dzień życia


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

14, 15, 16 maja. Murowaniec, Kościelec, Świnica, Kasprowy

14.08 szwajcaria. Dufourspitze

dubaj? plus kutaisi z WDC